Kryzys wiewiórczej rodziny
Haneczka turlała się po fotelu. Raz głowa w górze raz w dole, nogi w szpagacie, ręce w pięciu miejscach naraz. Taki wieczorny standard. Kiedy podeszła do niej Nastka byłam blisko, ale nie widziałam potrzeby wchodzenia w ich przestrzeń. Niech się poznają, niech budują tę relację na własnych zasadach. Nagle zobaczyłam w oczach Hani jakiś dziki błysk i po ułamku sekundy jej ręka złożona w piąstkę odepchnęła głowę Nastki, która majtnęła się do tyłu i odbiła do przodu uderzając w metalową nogę fotela. Przestraszyliśmy się, bo dziewczyna zapłakała soczyście. Utuliliśmy, wycałowaliśmy, przyłożyliśmy zimny ręcznik, żeby guz nie urósł za wielki i wróciliśmy do sypialni.
– Mamo wiewiórko, pozbieramy orzechy…? – zapytała z nutką niepewności w głosie winowajczyni. Chwilę przed tym zdarzeniem zbieraliśmy orzechy na zimę, jak to wiewiórcza rodzina.
– Haniu, najpierw chciałabym, żebyśmy chwilę pogadali o tym, co się przed chwilą stało. Jest mi bardzo smutno, kiedy jedna osoba popycha drugą, mniejszą, tak mocno, że ta robi sobie krzywdę. Co się w Tobie wtedy działo? Powiesz mi?
– Bo ja się przestraszyłam – powiedziała Hanka po chwili wahania.
– Aha. A czego?
– Że spadnę…
– Jak Nastka złapała za fotel?
– Tak!
– Aaahaaa, a czy następnym razem mogłabyś użyć słów zamiast rąk i powiedzieć mi albo tacie o tym? Gdybyś poprosiła, od razu moglibyśmy zabrać Nastkę. Co ty na to?
– Tak, mogę tak zrobić.
– Dziękuję, kochanie. Chcę się jeszcze upewnić, że dobrze zrozumiałam – jak Nastka złapała za fotel, to przestraszyłaś się, że go przewróci i spadniesz, tak? – łatwo było tu skręcić, wyśmiać strach, że dziewięciokilowy człowiek będzie w stanie przewrócić osiemnastkokilowego człowieka wraz z ciężkim fotelem albo po prostu wmówić mu, że kłamie i próbuje się oczyścić z zarzutów. Tylko na szczęście akurat tym razem nie o zarzuty mi chodziło, ale o jasność sytuacji, kontakt i wspólną relację.
– Nie! Ja się przestraszyłam, że spadnę na nią! – powiedziała to z taką mocą i gorliwością, że od razu zrozumiałam o czym była ta sytuacja. Kiedy Nastia była malutka, siostra, bawiąc się blisko, spadła na nią niechcący. Skończyło się na krótkim i intensywnym płaczu i naszym krzyku na Hanię z przerażenia i bezsilności. Haneczka pamięta dokładnie to wydarzenie, bo rozmawiałyśmy o nim kilka dni temu. Ona też mocno to przeżyła i bała się, że Nastce coś się stało.
– Poczekaj, czyli jak Nastka podeszła i złapała za fotel, to przestraszyłaś się, że możesz na nią spaść i zrobić jej krzywdę? Dlatego ją odepchnęłaś?
– Tak! Mamo, bo ja chciałam ją popchnąć tak, żeby wylądowała na materacu, ale…mi się nie udało… – w ostatnich słowach usłyszałam smutek. Myślę teraz, że to właśnie jest prawdziwe, a jednocześnie uzdrawiające cierpienie, kiedy człowiek – nieważne, mały, czy duży – zamiast wydukać wymuszone „przepraszam” zrozumie, jak jego działanie wpłynęło na kogoś innego.
– Wiesz, kochanie, nam też się czasem coś nie udaje. Dziękuję Ci, że nam powiedziałaś, co miałaś w sobie, teraz zdecydowanie lepiej Cię rozumiem.
– Mamo wiewiórko…pozbieramy te orzechy?
Co dała mi empatia?
Gdybym nie wiedziała, że empatia może zdziałać cuda pewnie pojechalibyśmy po standardzie – kara, wymuszone przeprosiny i poczucie porażki u naszego dziecka. Gdybym nie wiedziała, jak można poprowadzić tę rozmowę, żeby moja córka nie poczuła się atakowana i nie zaczęła automatycznie się bronić na różne sposoby, pewnie nie dowiedzielibyśmy się, że to, co zobaczyliśmy jako straszliwy akt przemocy, w rzeczywistości było próbą ochrony małej istoty. Próbą nieudolną, okupioną bólem i płaczem, a jednocześnie pomagającą mi kolejny raz zrozumieć, że nie wszystko, co wydaje mi się bezsprzecznie oczywiste takim właśnie jest.