Byliśmy dwa dni temu na świetnym placu zabaw. Duża przestrzeń z mięciutkim piaseczkiem, sporo różnych urządzeń, dzięki czemu wszystkie dzieci miały co robić i nie było kolejek – bajecznie. Haneczka przechodziła przez tor przeszkód, kiedy nagle zobaczyła, że na piaskowej górce, tuż za małym ogrodzeniem, coś się dzieje. Poprosiła, żebym poszła tam z nią. Zgodziłam się i ruszyłyśmy w stronę górki.

Tam jest żaba!

Stało na niej mniej więcej dwadzieścioro dzieci, które z dużą ekscytacją patrzyły w jeden punkt na samym środku. Co jakiś czas rozlegał się zbiorowy pisk i następowało poruszenie po którejś stronie kręgu. Ewidentnie coś było na rzeczy. Hania podeszła do zgromadzonych, przecisnęła się do środka i po chwili wróciła do mnie podekscytowana z informacją:
– Mamo, tam jest żaba!
– Żaba? Ojej…A jak myślisz, kochanie, co ona może czuć, kiedy tyle dużych istot stoi, krzyczy i biega dookoła niej?
– Nie wiem! Idę ją zobaczyć! – i pobiegła roześmiana, a ja zostałam ze swoim niepokojem.

Popatrzyłam jednak na ludzi tam obecnych – obok dzieciaków stało co najmniej czterech dorosłych. Ufff, na pewno za chwilę któryś z nich powie dzieciom o tym, że to stworzenie, które żyje i czuje. Podeszłam bliżej, żeby w razie czego wesprzeć ich w tej czynności. Ja akurat nie miałam ochoty na inicjowanie tej rozmowy. Tego dnia pracowałam intensywnie, sprzątałam kuchnię, robiłam obiad, miałam sesję empatii dotyczącą wstydu, byłam zmęczona i naprawdę chciałam już tylko relaksować się i bawić z moimi dziećmi. Wtedy wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.

– Weźcie ją na ręce!
– Nie bierzcie, to ropucha, ona jest niebezpieczna!
– Aaaaa!!! Ona tu skacze!!! Hihihi!
– Już kopiemy dół, zaraz ją zasypiemy, dajcie ją tu!

Ropucha miotała się przerażona na wszystkie strony, obok stali rozbawieni rodzice, a jeden z nich pomagał kopać dół. Poczułam przerażenie i niedowierzanie, że to się naprawdę dzieje. Że na placu zabaw należącym do kościoła odbywa się właśnie jakaś koszmarna egzekucja na bezbronnej ropusze. Nie byłam w stanie dłużej stać bezczynnie, kiedy jedna z dziewczynek, uciekając przed potworną żabą, niechcący ją przydeptała, a inni zachichotali.

Zrobione jest lepsze od doskonałego

To może nie była moja wymarzona reakcja. Nie wzięłam dzieci na bok, nie przykułam ich uwagi swym wzrokiem i nie uraczyłam metaforyczną opowieścią o wadze każdego istnienia, unosząc się nad swoim wzburzeniem niczym lilia na spokojnej tafli wody.

Ale zrobiłam to. Wbiegłam na górkę i z całą mocą oświadczyłam, że nie zgadzam się na taką zabawę. Zapytałam dzieciaki, co mogłyby poczuć, gdyby dwadzieścia razy większe od nich olbrzymy stały nad nimi i krzyczały. Powiedziałam, że ta ropucha czuje i żyje. A na koniec zwróciłam się do rodziców:

– To jest nasze zadanie, żeby pokazać dzieciom, co krzywdzi inne istoty! Dlaczego nikt nie zareagował wcześniej?

Tak mniej więcej powiedziałam i nie miałam już siły i ochoty na nic więcej. A właściwie miałam ochotę, żeby zapaść się pod ziemię. Znacie to uczucie? Choć wiecie, że zrobiliście coś w zgodzie ze sobą i drugi raz postąpilibyście tak samo, to dopada Was tak potworny wstyd, że macie ochotę się rozpłakać. Policzki płoną Wam żywym ogniem, a na klatce piersiowej leży jakiś ogromny głaz. Tak właśnie się poczułam. Chociaż w oczach Hani widziałam zrozumienie i uznanie dla mojej reakcji, czynność zanegowania tego, co robi cała grupa ludzi wokół mnie była dla mnie koszmarnie trudna.
Na szczęście wiem, z czego to wynika i mogłam sama siebie obdarzyć empatią, zamiast wyrzucać sobie, że może jednak forma nie była najbardziej odpowiednia. I nie żałuję pod żadnym pozorem – nie uciekłam od trudnego doświadczenia, tylko stawiłam mu czoła tak, jak umiałam najlepiej.

Najpierw żaba, potem najmniejszy w klasie

Tyle się obecnie mówi o przemocy wśród dzieci i młodzieży i wszystkie materiały wspierające rodziców i pedagogów w przeciwdziałaniu temu zjawisku mówią o tym, że jego ofiarą jest zarówno gnębione dziecko, jak też sprawca. To nie jest tak, że jedno dziecko jest małe i słabe, a drugie duże i złe. Te dzieciaki wchodzą w role, które przydzieliła im pewna społeczność i dopóki nie spotkają na swojej drodze mądrych dorosłych, którzy własnym przykładem będą potrafili pokazać im prawdziwe życie, bez uciekania od odpowiedzialności za swoje czyny, dopóty będą te role odgrywać.

Słynny eksperyment więzienny profesora Zimbardo dowodzi, że każdy z nas w pewnych warunkach może wejść zarówno w rolę kata jak również ofiary. Im bardziej dana osoba wejdzie w przydzieloną sobie rolę i im dłużej będzie w niej tkwiła, tym trudniej będzie jej przerwać taką relację.

Zobaczyłam pewne podobieństwo w ganianiu żaby po placu zabaw i zjawisku tzw. kozła ofiarnego w szkole. Zauważyłam też – być może dzięki temu, że nie uczestniczyłam od początku w tej sytuacji, ale weszłam w momencie intensywnego rozwoju wydarzeń – że odpowiedzialność społeczna rozmyła się tak, jak rozmywa się czasem, kiedy ludzie na ulicy są świadkami przemocy.

Może dziwi Was, że przypisuję temu wydarzeniu taką rangę i porównuję ropuchę do człowieka, ale mam głębokie przekonanie, że jeśli zrzekamy się reakcji na krzywdę jakiejkolwiek istoty, łatwiej nam będzie także zrzec się reakcji na krzywdę człowieka, mówiąc, że w zasadzie to nie jest nasza sprawa. Tymczasem życie jest naszą sprawą, a odpowiedzialność wzięta we właściwe ręce przestaje być ciężarem, a może stać się inspirującym i rozwijającym wyzwaniem.