To jest artykuł pisany na fali wczorajszego Dnia Dziecka (dla nas tez dzisiejszego, bo dziewczynki świętowały dziś z Babcią i Dziadkiem). Miał być tylko filmik, kilka słów o tym, jak widzę moje dzieci i wezwanie do działania, żebyście i Wy napisali o swoich. Ale jak zaczęłam składać w głowie słowa do tego wpisu (zawsze tak robię), to pojawiały mi się kolejne wątki, które są kluczowe, żebyście zrozumieli, o co mi w tym wszystkim chodzi.

Wstyd

A chodzi mi o odwstydzanie się. Wstyd to uczucie o najniższej wibracji energetycznej ze wszystkich możliwych. Takie, które powoduje, że człowiek ma ochotę zapaść się pod ziemię i nie czuć dłużej tego okropnego lęku przed wykluczeniem, byciem poza wspólnotą.

Jako uczucie jest jak najbardziej ok, bo jak wszystkie inne informuje nas o naszych potrzebach. W tym przypadku niezaspokojonych. Problem w tym, że w pewnym momencie większość ludzi na naszej szerokości geograficznej przestało odczuwać wstyd (bo to było za trudne, zbyt bolesne), a zaczęło go używać. I tak właśnie uczucie, które jest najmniej karmiące dla człowieka stało się głównym narzędziem wychowawczym.

Używanie wstydu

Wachlarz środków jest całkiem szeroki – od zawstydzania przez rodziców przy członkach rodziny, przez wyszydzanie, ośmieszanie, porównywanie do innych kolegów i koleżanek z naciskiem na słabe strony w przedszkolach i szkołach, aż po szantaż i manipulację w miejscach pracy.

Jak się odwstydzić

Takie odwstydzanie się kosztuje potem człowieka ogrom pracy, dużo łez i sporo pieniędzy. Przynajmniej mnie kosztowało. Wstyd towarzyszył mi odkąd pamiętam i dlatego chciałam się z nim zmierzyć i wiedzieć o nim jak najwięcej. Przerabiałam go na terapii, wnosiłam na wiele ćwiczeń podczas różnych warsztatów NVC, kupiłam kurs on-line o wstydzie, który robiłam z moją empatyczną partnerką, badałam go podczas kobiecych kręgów i gry w Satori.

I tak, wiedziałam o nim naprawdę dużo, ale wciąż nie łapałam momentu, w którym porywał mnie w swoją spiralę i targał potem jak szmacianą lalkę. Ewidentnie brakowało mi jakiegoś elementu do tej układanki. Odnalazłam go na pewnej grupie dla kobiet traktującej o pieniądzach (oto link – serdecznie Wam ją polecam).
Podczas jednego z lajvów prowadząca wniosła temat wstydu, ale nie tego dotyczącego ciemnych stron, tylko tego najbardziej absurdalnego – wstydu przed naszym największym blaskiem. Eureka!

Kto tu decyduje

Ile razy wychodziłam z domu, czując się naprawdę świetnie i emanując swoją mocą – w ciuchach, oczach, lekkości w ruchu mojego ciała, ale jedno krzywe spojrzenie potrafiło wybić mnie z tego stanu i wrzucić do worka z napisem: „tylko ci się wydaje, że jesteś fajna”. A potem to już leciałam w dół po równi pochyłej.
I, żeby było jasne, to nie to spojrzenie mnie tak wybijało, tylko moja reakcja na nie. To moje ślepe posłuszeństwo miłościwie nam panującym jednolitości i byciu „takim jak wszyscy”.

Jest tu ktoś, kto nigdy w życiu nie słyszał ironicznego: „a co ty się tak cieszysz jak nienormalny?”, wszechwiedzącego: „siedź w kącie, a znajdą cię” albo przestraszonego: „przestań tak wydziwiać, nie rób babci kłopotu!”?

Czas dorosnąć

Chyba wszyscy mieliśmy z tym do czynienia jako dzieci. Tylko że teraz jesteśmy już dorośli. Mamy własne dzieci, swoje życie i naprawdę dobrze by było zweryfikować, czy wszystkie przekonania, które słyszeliśmy wiele lat temu na pewno są aktualne, karmiące, wzbogacające.

Co dalej?

No dobra, wiemy, że nie wszystkie takie są. I co dalej? Jak je zmienić i zastąpić tymi, które są naprawdę nasze?
Nie widzę innej drogi niż ta przez działanie. Oto przykład: kiedyś, przychodząc do kogoś w odwiedziny, zawsze mówiłam, że chcę jakąkolwiek herbatę. Bo przecież nie wolno robić gospodarzowi kłopotu prośbą o konkretny rodzaj. To wszak impertynencja, roszczeniowość i buta. I tylko zazdrościłam niektórym koleżankom, kiedy mówiły, jakiej herbaty chcą się napić. Konkretnie i bezpretensjonalnie. Jako gospodyni zaś byłam im wdzięczna, bo wiedziałam, co będzie im najbardziej smakować i nie musiałam się głowić, czy jakakolwiek to zielona z opuncją czy może czarna Yunan.

Postanowiłam przyjąć jako swoje przekonanie, że zasługuję na herbatę, którą lubię. Zawsze i w każdej sytuacji. Zaczęłam prosić o taką, której faktycznie chciałam się napić. Na początku nieporadnie i trochę nieśmiało, z czasem coraz bardziej swobodnie i naturalnie. A jeśli takiej nie było, piłam po prostu wodę albo sok. Teraz nie mam z tym już najmniejszego problemu.

Milion dolarów czy szara myszka

Kiedy idę w mojej nowej sukience, z ustami pomalowanymi czerwoną szminką i czuję się jak milion dolarów, a po chwili napotykam niezbyt przychylne spojrzenie innej kobiety (tak, mam tak tylko z kobietami), to nie zaczynam już karnie się garbić i ścierać szminki z ust wierzchem dłoni, żeby za chwilę spojrzeć też na nią pogardliwym wzrokiem. Po pierwsze nie wiem nawet, czy ten wzrok to nie była moja projekcja. Po drugie, nawet jeśli faktycznie był wymierzony we mnie, to dlaczego mam oddawać jakiejś nieznajomej osobie decyzję dotyczącą mojego samopoczucia?

Ofiara czy kreator

Stoję przy kasie w Rossmannie i telefon, na którym jest kod do karty rabatowej właśnie postanowił się zawiesić, a ja mogę otrzymać spory rabat, pokazując kartę. Pytam więc kasjerkę, czy może anulować moje zakupy, żebym spokojnie zresetowała telefon, bo za mną już spora kolejka. Ona odpowiada, że niestety nie bardzo, bo musiałaby zawołać kierowniczkę. Jeszcze niedawno, będąc we wstydzie i strachu przed własną mocą, powiedziałabym: „aha, no cóż…trudno…” i do końca dnia chodziła z myślą o tym jak wystrychnięto mnie na dutka, choć zrobiłabym to de facto sama. Tym razem powiedziałam: „w takim razie poproszę, żeby pani to zrobiła”. I wiecie co? Nikt mnie nie zjadł. Pani kasjerka nie zaczęła płakać, a pani z kolejki użyczyła mi swojej karty i wołanie kierowniczki okazało się zbędne.

To są takie, niby błahe sprawy dotyczące nas samych, które utrzymują nas w określonej energii przez długi czas.

Filtr na piękno

I tu, wracając do meritum, chciałam Was zaprosić do włożenia okularów z takim właśnie filtrem, kiedy mówicie o swoich dzieciach. Pewnie zawsze znajdzie się ktoś, kto na Twoje słowa o dwulatce, która od pół roku mówi pełnymi zdaniami powie: „a moja trzylatka właśnie czyta Mickiewicza i zastanawia się, na jakie studia się wybierze”, ale czy warto przez coś takiego ukrywać blask Twoich dzieci?

Moje córki

Moje są dla mnie absolutnie niezwykłe. Całkowicie różne, a razem stanowią duet doskonały.

Nastka jest jak czereśnie – wszyscy ją lubią.
Jest przesłodka, ma niezwykłą pamięć do piosenek i świetny słuch, potrafi złożyć zdanie na miarę siedmiolatka. Umie błyskawicznie nawiązać kontakt z ludźmi i rozkochać ich w sobie swoim bezpretensjonalnym wdziękiem, elokwencją i pogodą ducha. Okazuje miłość tak, że rozczulam się nieziemsko, kiedy słyszę przy śniadaniu: „uwielbiam cię, mamo”.Jeździ na hulajnodze jakby robiła to od zawsze, choć ma dopiero dwa lata!

Haneczka jest jak wiśnie – niby kwaśne i cierpkie, ale jeśli się nie zniechęcisz pierwszym wrażeniem odkryje przed Tobą głębię aromatu i uzależniającą soczystość. Ma wspaniałą wyobraźnię, którą wykorzystuje, pisząc wiersze i opowiadania. Inicjuje arcyciekawe zabawy, kiedy trafi na dobrego kompana. Uwielbiam jej kreskę w pracach plastycznych. Ma niezwykłe poczucie humoru i potrafi zachwycić się światem jak mało kto. Jeździ na rolkach, łyżwach, dwukołowej hulajnodze i rowerze bez żadnych dodatkowych pomocy.

Są niezwykłe, prawda? Jak wszystkie dzieci 🙂

Tu jest moc

To nie znaczy, że u nas jest tylko sielanka. Mamy za sobą bardzo trudny czas, o którym napiszę Wam już niedługo. Jednak ten filtr pomaga mi skupić się na mocnych stronach u moich dzieci. Każdego dnia jestem za nie wdzięczna i widzę jak dojrzale mierzą się ze swoimi trudnościami. To daje mi dużo siły i chęci, żeby towarzyszyć im w codzienności i dzielić się z Wami tym, co dla nas ważne. A wy, podzielicie się ze mną tym, co kochacie w Waszych dzieciach?