20.10.2016 

Jesteśmy w Białymstoku, ostatni raz jako goście. Niedługo wrócimy do naszego rodzinnego miasta i znowu będziemy jego mieszkańcami. Nie możemy się doczekać tego powrotu, wypraw nad wodę i do lasu. Ten dzień jest wyjątkowo ciepły i słoneczny. Decydujemy się na wyjazd nad rzekę, żeby popływać, ostatni raz w tym roku. Zabieramy ze sobą mojego wujka, który wyraził taką chęć.

Pływają tylko mój mąż i tata, Hania moczy nogi i zostaje okrzyknięta morsem przez pewną babcię z wnuczkiem. Stoimy z wujkiem na brzegu, napawamy się słońcem i patrzymy na nich. Trochę rozmawiamy, ale wujek raczej nie jest wylewny. Ma ironiczne poczucie humoru i bystre oczy, które w pewnym momencie przeszywa cierpienie. Od jakiegoś czasu bolą go nogi i teraz, nad rzeką też łapie go ten ból. Siada na pniu i oddycha z ulgą.

3.11. 2016

Jesteśmy w trakcie przeprowadzki. Nasza starsza córka za trzy miesiące skończy trzy lata, ja jestem w połowie ciąży z młodszą i w końcu dostaję od lekarza zielone światło, żeby zacząć wstawać po kilku przeleżanych tygodniach Mieszkamy u teściowej, która wyjechała na półtora miesiąca i udostępniła nam swoje mieszkanie. Marek dwa razy w tygodniu jeździ z Białegostoku do Warszawy, gdzie pakuje nasz dobytek i wraca z nim do Białegostoku. W nocy zrzuca wszystko w mieszkaniu kuzyna, który jest za granicą i zgodził się na zrobienie u niego przechowalni
(więcej o naszej przeprowadzce przeczytasz tu).

Bardzo często Markowi pomaga wujek. Pożycza nam samochód, kiedy potrzebujemy drugiego, wnosi z nim meble i sprzęty na drugie piętro, choć nogi bolą go coraz mocniej.

Wujek choruje na raka i w grudniu przejdzie kolejną radioterapię, w której wszyscy pokładamy duże nadzieje. Chodzenie, zwłaszcza wchodzenie po schodach sprawia mu coraz większe trudności, ale kiedy odwiedza nas pewnego dnia w mieszkaniu mamy rozłupuje jeszcze orzechy włoskie, ściskając je rękami. To dodaje nam wiary, że wszystko wróci do normy i wujek wyzdrowieje.

26 listopada 2016

Wujek jest w coraz gorszym stanie. Wejście na drugie piętro zajmuje mu kilka minut, a na jego twarzy widać ogromne cierpienie. Nie przywykliśmy do tego, żeby oglądać go w takim stanie. Przez całe życie widziałam go jako przystojnego twardziela, który ma dobrą pracę i prestiż społeczny.

Nie działają już żadne dostępne bez recepty leki przeciwbólowe i trzeba się postarać o jakieś silniejsze proszki. Trudno to zrobić, bo wujek nie da rady zejść z czwartego piętra, na którym mieszka od jakiegoś czasu ze swoimi rodzicami. Dlatego do lekarki wujka idzie moja mama. Dostaje receptę na plastry przeciwbólowe, które kupuję i zawożę wujkowi. Pierwszy raz w życiu widzę go w takim stanie. Każde poruszenie nogami wywołuje tak ogromny ból, że zastyga w bezruchu, oparty o najbliższy mebel, a jego twarz wykrzywia przeraźliwy grymas.

Kiedy wychodzę, płaczę z bezsilności i smutku. Po południu dzwonię na oddział, na którym wujek ma się stawić za tydzień. Pytam, czy nie dałoby się jakoś przyspieszyć tego terminu z uwagi na stan wujka. Słyszę, że to niestety niemożliwe, poza tym radioterapia w takim stanie też raczej nie wchodzi w grę. Pani doktor, która ze mną rozmawia mówi, że bardzo jej przykro i słychać, że dla nie to też wcale nie jest łatwe. Radzi nam, żeby wezwać pogotowie, gdyby wujek cierpiał tak bardzo, ale przy jego historii choroby wiąże się to zapewne z umieszczeniem go na oddziale opieki paliatywnej.

Wujek nie odpuszcza. Chociaż plastry uśmierzają ból w bardzo niewystarczającym stopniu, zaciska zęby i żyje myślą o radioterapii, która jest dla niego ostatnią nadzieją.

2.12. 2016

Mój mąż i syn wujka przyjeżdżają o świcie, żeby zawieźć wujka na oddział. Pomagają mu zejść ze schodów, bo nie zgadza się na niesienie go. Idzie bardzo powoli z cierpieniem wymalowanym na twarzy.

W szpitalu pani doktor zajmująca się leczeniem wujka wykonuje mu prześwietlenie kości, które okazują się być prawie doszczętnie zjedzone przez chorobę. Mówi mojej mamie, że to cud, że wujek dał radę wejść do szpitala na własnych nogach. Skoro wydarzył się już jeden cud, to dlaczego nie mielibyśmy wierzyć też w kolejne?

4.12.2016

Wujek wciąż leży w szpitalu. Jest na silnych lekach przeciwbólowych i czasem nie kojarzy, co się dzieje.wokół. Decyzja, czy dostanie radioterapię oficjalnie nie została jeszcze podjęta, ale wszyscy przeczuwamy, że w jego stanie nie będzie to możliwe. Wujek wreszcie nie cierpi i wydaje się nawet być pogodny.

5.06.2016

Podczas rozmowy z lekarzem prowadzącym moja mama słyszy, że wujek zostanie za dwa dni wypisany ze szpitala. Może wrócić do domu albo zostać przyjęty do hospicjum.
Dziadkowie decydują, że ich syn wraca do domu. Po badaniach okazuje się, że rak poza kośćmi zajął także płuca i mózg, stąd rozkojarzenie i coraz częstsze zapominanie różnych wyrazów.

11. 12. 2016

Wujek jest w domu. Okazuje się , że miejsce w hospicjum dostać można tylko w teorii. W praktyce zaś czas oczekiwania wynosi ok. dwóch miesięcy. Nie wiemy, czy wujek przeżyje kolejne dwa dni, nie mówiąc o miesiącach. Żeby mieć dostęp do leków przeciwbólowych i opieki medycznej we własnym domu, wujek musi być przypisany do tzw. hospicjum domowego. Uruchamiamy wszelkie możliwe kontakty i udaje się zapisać wujka do jednej z placówek.

Lekarz, który przychodzi na wizytę domową proponuje babci i dziadkowi hospicjum stacjonarne. Opieka nad dorosłym mężczyzną, którego trzeba karmić, myć, nosić i wykonywać inne zabiegi higieniczne przerasta możliwości osiemdziesięciolatków. Po rozmowie z dziadkami mój kuzyn, syn wujka decyduje, że wprowadza się do nich i będzie opiekował się swoim ojcem.

15. 12. 2016

– Czy ja się umieram? – zapytał niewyraźnie wujek, jakby wracając do siebie po długim czasie odrętwienia, gdy była u niego jego siostra, a moja mama.
– Czy się ubierasz? – zdziwiła się mama – chcesz się ubrać?
– Nieee… – zniecierpliwił się wujek, który chyba wiedział, że jego powroty nie trwają już zbyt długo i chciał wykorzystać ten czas, który mu pozostał – CZY-JA-SIĘ-UMIERAM? – powtórzył najwyraźniej, jak potrafił.
– Nie wiem, braciszku…

Nie wiemy, dlaczego wujek użył zwrotnej formy czasownika umierać.

17.12.2016

Wujek od ponad tygodnia podczas momentów świadomości mówił głównie o spacerze, na który pragnie wyjść. Od powrotu ze szpitala prawie nie chodzi. Jeździ na wózku inwalidzkim.

Tego dnia rozmawiam przez telefon z mamą, która jest u wujka i po standardowej wymianie zdań na temat jego aktualnego samopoczucia mama mówi, że wujek już kilka razy mówił dziś o spacerze i że może w przyszłym tygodniu Marek i mój kuzyn będą mogli wynieść go przed blok.
Jest niedziela. Jeden z nielicznych dni, kiedy oboje z mężem mamy wolne. Wolne od pracy, przeprowadzek, adaptacji przedszkolnej naszej córki i tysiąca innych rzeczy.

Mówię Markowi o marzeniu wujka i propozycji, że może w następnym tygodniu…
– Nie – mówi mój mąż – tego nie można odkładać – po czym bierze telefon i dzwoni do mojego kuzyna, który z wdzięcznością przyjmuje propozycję zabrania ojca na spacer za godzinę.

Tego dnia ma przyjść ksiądz z ostatnim namaszczeniem i babcia boi się, że spacer się przeciągnie i wujek nie zdąży na umówiony obrzęd albo będzie zbyt zmęczony i nie będzie w stanie w nim uczestniczyć. Mówi, że nie wie, po co w takim razie zapraszała tego kapłana. Moja mama próbuje odwieść zięcia i bratanka od pomysłu dzisiejszego spaceru, jednak dwóch od dawna już dorosłych mężczyzn podjęło decyzję, której nie chcą zmieniać. Z boku może to wyglądać jak walka.

Po jednej stronie barykady stoi frakcja walcząca o spełnienie ostatniego marzenia życia doczesnego, po drugiej ta od życia wiecznego.

W rzeczywistości każdy dba o to, co chce dać wujkowi na końcu jego drogi. Mąż z kuzynem obiecują babci, że wrócą godzinę przed przyjściem księdza. Znoszą z czwartego piętra wujka siedzącego na wózku inwalidzkim i wychodzą wszyscy na burą i dżdżystą rzeczywistość miejskiego blokowiska. Gdyby scenograf bardziej się postarał, w tej scenie padałyby wielkie i puszyste płatki śniegu, a wszystko dookoła przykrywałaby biała pierzynka. Z jakiegoś jednak powodu zdecydował, że deszcz jest tu bardziej odpowiedni.

Wujek chodził tamtędy setki razy, pokonując drogę z domu na parking, ale nigdy wcześniej nie sprawiało mu to takiej przyjemności jak teraz. Całą drogę jest zadziwiająco przytomny, uśmiecha się i żartuje z chłopakami. Nie przeszkadza mu zacinający deszcz i zimny wiatr. Z namaszczeniem wdycha chłodne powietrze i wypuszcza z ust obłoczki pary.

Chyba pierwszy raz wujek jest tak głęboko zanurzony w tu i teraz. I, co za paradoks, wydarza się to w miejscu, które zwykle było dla niego tylko niepotrzebnym elementem drogi do samochodu. Do tego przy pogodzie, o której zwykle wyrażał się niezbyt pochlebnie.

Tym razem też prosi M. i P., żeby zawieźli go do jego auta. Wszyscy trzej wiedzą, że wujek uwielbia swój samochód i że będzie chciał wsiąść do niego ostatni raz. Wiedzą też, że nie powinien wstawać z wózka, bo może się to skończyć złamaniem nadwątlonych chorobą kości.

Zgadzają się na pójście do samochodu, pomagają wujkowi wsiąść do niego, a sami siadają na miejscach dla pasażerów. Szukają najlepszego możliwego balansu między przestrzenią na ukochane czynności wykonywane prawdopodobnie ostatni raz a odpowiedzialnością za człowieka, który już nie jest w stanie w pełni decydować o sobie.

Wujek kładzie ręce na kierownicy, dotyka dźwigni skrzyni biegów, koryguje ustawienie lusterek. Jak zawsze przed wyruszeniem w drogę. Tylko tym razem każdą czynność wykonuje z niezwykłym pietyzmem. Przekręca kluczyk w stacyjce, uruchamiając silnik, a M. i P. milczą. Wujek naciska pedał gazu, auto rusza gwałtownie i zatrzymuje się dwa centymetry przed ścianą.

– Zrobilibyście tak? – pyta wujek z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru.
– Było o włos od zderzenia – odpowiada mój mąż.
– Myślicie, że nie wiedziałem, co robię? – wujek jest wyraźnie rozbawiony przerażeniem chłopaków. Przez lata był instruktorem jazdy i setki razy hamował w ostatniej chwili.
– Ojciec, nie szalej – odpowiada mój kuzyn – wracaj na miejsce i idziemy do domu. Obiecaliśmy babci, że będziemy niedługo.
– Już parkuję – odparł wujek i spokojnie odstawił samochód na miejsce.

Wracając do mieszkania wujek wstał z wózka i wszedł z trzeciego na czwarte piętro na własnych nogach. Mama z babcią nabrały powietrza, żeby powiedzieć, co o tym myślą. Wypuściły je, zobaczywszy szczęście na twarzy wujka.

20.12. 2016

Z radia słychać świąteczne przeboje, w których uśmiechnięte panie zastanawiają się, czy za rogiem nie stoją anioł z Bogiem. Słowo last w sztandarowym Christmasie nabiera dla nas zupełnie nowego znaczenia.

Wujek zapada się w siebie. Mało je, ma problemy z przyjmowaniem płynów. Wciąż wierzymy, że cud jest możliwy.

24.12.2016

Dziś Wigilia. Wieczór cudów. Jeden wydarzył się także w naszej rodzinie. Wujek, który przez kilka ostatnich dni tylko leżał i nie łapał już kontaktu z nikim wstaje i siada do stołu. Rozmawia z nami, je kolację, żartuje. Mieszają mu się wyrazy, czasem ciężko mu się wysłowić, ale jest. Pyta, na kiedy mamy termin porodu, czy kupiliśmy już dom, który pomagał nam wybrać, droczy się z Hanią, która jest jego oczkiem w głowie.

Składamy sobie życzenia i nie czuję wcale zmieszania. To dziwne, bo wcześniej wiele razy myślałam o tym, jaki to trudny i niewygodny zwyczaj, kiedy stajemy przed sobą i ten jeden jedyny raz w roku nagle mamy naprawdę otworzyć na siebie serca. Życzę wujkowi miłości, bo teraz tylko ona ma znaczenie.

Wiemy wszyscy, że to ostatnia ziemska wigilia wujka i smakujemy każdą chwilę, dziwiąc się w duchu, że musiało nas spotkać coś takiego, żebyśmy mogli w pełni skupić się na tym, co jest najważniejsze.

Dzieciątko, którego narodziny świętujemy naprawdę czyni Cuda, tylko my nie zawsze potrafimy je zauważyć, zajęci dopiekaniem karpia i podsmażaniem pierogów.

Wujek zmarł 13.01.2017, w dniu urodzin swojej siostry, a mojej mamy. Lubił takie przewrotne żarty, a ten był jego ostatnim.

Życzę Wam na te Święta spokoju, miłości i prawdziwego, głębokiego kontaktu ze sobą i Waszymi bliskimi, bo to jest dla mnie najważniejsze.
Jesteśmy tu razem i to jest naprawdę wystarczający powód do bycia najszczęśliwszymi ludźmi na ziemi.