Od prawie dwóch tygodni robimy dużo, żeby wesprzeć nasze dzieci w powrocie do zdrowia. Zdrowiem obu jednocześnie po ospie pocieszyliśmy się przez całe trzy dni. Potem dopadła je grypa, najpierw Nastkę, potem Hanię. Nas na szczęście potraktowała dość łagodnie. Mieliśmy co prawda ból gardła, katar i kaszel, ale przy dziewczynach, ich samopoczuciu i objawach, to naprawdę pikuś.
Dzieci były bardzo osłabione, popołudniami nadawały się już tylko do łóżka, każda z jednym rodzicem w pakiecie. W międzyczasie ogarnialiśmy jakieś leki dla nich, bieżące sprawy do załatwienia i próbowaliśmy pracować chociaż godzinę dziennie. Noce były fatalne, bo dziewczyny kaszlały i budziły się przez to co chwilę, a rano wstawały przed szóstą i urządzały nam pobudki.
Pies musiał w tym wszystkim poczekać na lepsze czasy. Głaskanie wieczorne zostało okrojone do minimum, bo padaliśmy jak muchy chwilę po dzieciach. Na szczęście mamy ogród, w którym Mrówka mogła się załatwiać i nawet trochę pobiegać. Staraliśmy się przynajmniej raz dziennie wychodzić z nią na normalny spacer, czasem ten czas był jedyna odskocznią w ciągu dnia. Zabieraliśmy ją na łąkę i do lasu. Nie zdążyliśmy kupić tabletek od kleszczy, w końcu był dopiero początek marca, ale psikaliśmy ją olejkami, które nieźle działały. Mrówka jest osobnikiem, którego kleszcze wyjątkowo lubią, więc po każdym spacerze oglądaliśmy ją dokładnie i mizialiśmy w każdym możliwym zakamarku, zwykle wieczorem.
Jak nie urok…
W czwartek okazało się, że dziewczynom trzeba zrobić badanie krwi, żeby sprawdzić, w jakim stanie są ich organizmy tuż po ospie, a w trakcie tej paskudnej grypy. Biegaliśmy rano i stawaliśmy na rzęsach, żeby zdążyć do labu, a jednocześnie nie wprowadzać zbędnej paniki i pośpiechu. Do tego aura lęku związanego z ogłoszeniem kwarantanny i wzięciem w łeb naszych planów pozostania w domu dokładała do tego piecyka.
– Jeszcze pies – przypomniał sobie Marek – choć do ogrodu na siku, Mrówko! Nie chcesz? Na pewno? Ok, jak wrócimy to pójdziesz.
Jak wróciliśmy, to wyszła, ale bez jakiegoś wielkiego entuzjazmu. Wieczorem zaczął padać ulewny deszcz, więc nie było mowy o dłuższym spacerze. Mrówka wyszła tylko do ogrodu na szybkie siku i wróciła na swój fotel. Wiadomo, królowa Jadwiga (Mrówa ma u nas też ksywę – Jadźka) nie lubi kropli spadających jej na nos. Zaśmialiśmy się z tego, przykryliśmy ją jak zwykle kocykiem na fotelu i poszliśmy spać.
Przygotowania do kwarantanny
W piątkowy poranek Marek miał zrobić ostatnie przed kwarantanną większe zakupy na giełdzie. Dopisywaliśmy do listy produkty, myśleliśmy, czego jeszcze możemy potrzebować, piliśmy niespiesznie herbatę. Mrówa leżała na fotelu obok.
– Ona jest jakaś dziwna – powiedziałam, patrząc przenikliwie na naszą sukę. – Leży tu od wczoraj prawie cały czas, niechętnie wychodzi nawet na dwór…
– Tak myślisz? – zapytała Marek z powątpiewaniem. – Raczej jest zdrowa, bo ma mokry i zimny nos.
– No popatrz na nią. Mrówko – zrobiłam próbę – chodź do mnie. – Popatrzyła, podniosła łeb jakby z trudem. – No chodź, pogłaszczę cię, chodź, psinko – wstała, z wysiłkiem przeszła przez krawędź fotela i kanapy i wylądowała ciężko obok mnie. Dyszała jakby zrobiła z dziesięć rundek po ogródku.
– Może to przesilenie – powiedział Marek już z niepewnością w głosie. – Dobra, zrobimy jeszcze jedną próbę. Chodź, Mróweczko, dam ci smakołyk.
Popatrzyła na Marka, który zniknął już w kuchni i czekał. Po chwili wyjrzał zza ściany i zachęcił ją jeszcze raz. Wstała i poszła, ale wyglądała jakby robiła to tylko po to, żeby nie zawieść swojego ukochanego pana. Podeszła do smakołyku, obwąchała go niedbale i wróciła na fotel.
– Dobra, idziemy na spacer – zarządził Marek. – Idziesz ze mną, Mrówko? NA SPACER?
Każdy, kto ma albo miał kiedykolwiek psa wie, jaka jest reakcja na te magiczne słowa. Tym razem Mrówa zamachała ogonem, owszem, ale zwyczajowego szaleństwa z radości to tam nie było.
Wrócili po dziesięciu minutach i wtedy padły te słowa.
– Jedziemy do weterynarza, ma krew w moczu.
Babeszjoza
Oboje wiedzieliśmy, co to oznacza. Babeszjoza jest psią chorobą odkleszczową, przy której ważny jest czas reakcji. Nieleczona zaś jest śmiertelna. Przypomniałam sobie, że już dwa dni wcześniej wieczorem Mrówka wyglądała na lekko osłabioną i, choć poszła na spacer, nie cieszyła się z niego tak jak zwykle. Przez głowę przelatywały mi setki myśli. Dwa dni. Wiele bym dała w tamtym momencie, żeby móc cofnąć czas.
Mrówka, która zawsze była dla nas dostępna, z całą swoją miłością wypełniającą wierne oczy aż po brzegi i radością uwieszoną na ogonie. Trzęsąca się czarna kupka nieszczęścia, która wprosiła się w deszczowy dzień na warsztat prowadzony przez Marka na wiosce podczas Lata w Teatrze. Mrówa, która – choć twierdziła jeszcze wtedy, że nie potrafi pływać – wypłynęła na środek jeziora, gdy zorientowała się, że jej ukochany pan się tam oddalił. Jadźka, która ratowała Marka przed dzikami w lesie krzycząc na nie z całych sił, a potem uciekając z miejsca zajścia i zostawiając pana na drzewie. Mrówczan, który nie lubił małych dzieci i kilka razy je kłapnął, zawsze wtedy, gdy dorośli nie zauważyli, że dziecko przekracza psią granicę, a teraz zaprzyjaźnił się z Haneczką i nawet dawał się pogłaskać Nastce pod naszym nadzorem. A teraz nie wiadomo było czy nie jest za późno.
Dobra klinika
Pojechali do najbliższego weterynarza. Tam Marek opisał sytuację i usłyszał, że trzeba czekać. Na pytanie, jak długo pan doktor odparł zniecierpliwiony, że skąd ma wiedzieć, ile to potrwa. Marek upewnił się, że lekarz usłyszał o podejrzeniu babeszjozy, o tym, że pies miał kleszcza i jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz. Tak, usłyszał. TRZEBA CZEKAĆ, ile razy ma powtarzać.
W tym samym czasie, po upuszczeniu z siebie strumieni łez zaczęłam z domu internetową akcję ratunkową. To znaczy napisałam do przyjaciółek, z których jedna jest psią trenerką i ogarnia białostockie lecznice, a drugiej pies przechodził przez to świństwo. Odpisały mi, że wybór weterynarza nie był najlpeszy i obie poleciły klinikę na Wesołej, w której przypadki z zagrożeniem życia i zdrowia przyjmuje się w pierwszej kolejności. Dostałam nazwę leku, który jest niezbędny w leczeniu babeszjozy i słowa otuchy. Natychmiast wysłałam mężowi wszystkie wytyczne i zdecydował, że jadą na Wesołą.
Tam przyjęto Mrówkę po kilku minutach, pani doktor powiedziała, że nawet jeśli to babeszjoza, to pies wygląda jeszcze dobrze i że zajmą się nim najszybciej jak to będzie możliwe. Tak właśnie było. Na mrówczym zadzie koło ogona siedział kleszcz wielkości markowego paznokcia. Nie mam pojęcia jak to się stało, że go przegapiliśmy. Badanie krwi wykazało, że to faktycznie Babesia canis, więc Mrówa dostała z miejsca cały zestaw kroplówek i preparatów niezbędnych do wyleczenia tego paskudztwa i przywrócenia jej sił. Okazało się też, na szczęście, że pierwotniak nie zdążył jeszcze poczynić w mrówczym organizmie dużych spustoszeń, więc po trzech dniach terapii powinna być praktycznie zdrowa.
Szczęście odzyskane
W niedzielę Marek był z Mrówką na ostatniej wizycie kontrolnej, podczas której dostała jeszcze wzmacniającą kroplówkę i sterydy. Wczoraj znowu zaczęła skakać jak szalona na dźwięk słowa SPACER i ujadać wściekle na dźwięk pukania do drzwi. Nigdy wcześniej nie cieszyliśmy się tak bardzo z tego jej szczekania.
Po babeszjozie musimy odczekać jeszcze chwilę, zanim podamy Mrówce tabletki przeciw kleszczom. Oglądamy ją teraz po każdym spacerze, a wieczorne mizianie przeprowadzamy nadzwyczaj dokładnie, sprawdzając pieczołowicie jej ciało centymetr po centymetrze.
W tym roku, choć oficjalnie mamy jeszcze zimę, już widać ogromny wysyp kleszczy. Nic dziwnego, skoro mroźne dni można policzyć na palcach jednej ręki. Proszę Was, oglądajcie swoje psy dokładnie i, jeśli możecie, podajcie im tabletki albo kropelki, załóżcie obrożę. Macie na to całe dwadzieścia cztery godziny – dopiero po tym czasie może dojść do zarażenia. (więcej o babeszjozie przeczytacie tu)
Wiem, że koronawirus jest teraz tematem przewodnim wszystkich wiadomości, zajął sporą część naszych uczuć, myśli i działań. Pamiętajcie jednak w całym tym szaleństwie, że jak koronawirus jest niebezpieczny dla ludzi, tak babeszjoza może podstępnie i cicho wykończyć Wasze psy w kilka dni. One zwykle się nie skarżą i z godnością znoszą wszystko, co się im przytrafia. To naszym zadaniem jest zadbać teraz o to, żeby one też były bezpieczne. Nam się na szczęście udało.