Miało być o podróży, ale długi weekend okazał się być zdecydowanie za krótki na pracę. Choć może to nie to, bo pewnego wieczoru próbowałam coś sklecić. Zrezygnowałam, bo słowa się do siebie nie kleiły i choć czułam na plecach powiew spadających statystyk, to odwróciłam się i wzięłam je na klatę. Taki jest Kamyk od początku – szczery i z serca, więc jeśli coś nie płynie, odkładam to na bok i biorę to, co jest we mnie żywe.
Wakacje się zbliżają, więc podróż nam się nie zdezaktualizuje, a we mnie gra od kilku dni zupełnie inny temat. Może nie będzie na gorąco, może za późno, ale cóż…matka małej dwójeczki czasem może się trochę spóźnić, co nie?
Inspiracja
Pośrednio zainspirowało mnie życie i obserwacje otoczenia, bezpośrednio tekst Matki z bloga matkatylkojedna.pl.
Lubię jej blog, jej poczucie humoru, dystans do siebie i model relacji rodzinnych, który u siebie propaguje. Nawet polecałam go na jednej z grup blogowych, w której jestem i stamtąd dowiedziałam się, że taki wpis w ogóle miał miejsce. Tekst dotyczy sprawy Alfiego Evansa i jest pisany ze sporym ładunkiem złości.
Złości na polityków, którzy spieszą ratować obce dzieci, swoje mając w poważaniu, na cały medialny szum dotyczący tej sprawy i wreszcie na ludzi, którzy są oburzeni postawą szpitala i sądu angielskiego. I spoko, każdy ma prawo do złości, a złość może być świetnym przyczynkiem do rozmowy.
Co z tą złością?
Tylko niestety, w naszej kulturze ma dziewczyna czarny pijar i zaczyna się jazda. Ze skrajności w skrajność. Albo jesteśmy mili do wyrzygu, wszystko nam pasuje, żeby nie wyjść na czepialską, a jak się przeleje, to w drugą stronę – jedziemy po bandzie, wykrzykujemy zaległości sprzed pół roku, a potem zrywamy wszelkie kontakty. Matko, tu nie piję do Ciebie, to akurat jest o mnie, bo już od jakiegoś czasu widzę u siebie taką tendencję, nie tylko w kwestii złości.
Mój kawałek
Przerabiałam to bujanie się ze skrajności w skrajność ostatnio na terapii i dogrzebanie się do źródła bardzo zmieniło moją perspektywę. Poprawiło to jakoś mojego życia tak bardzo, że opowiedziałam o tym podczas rozmowy pewnej mądrej duszyczce, która też siedzi w NVC po same uszy. Potwierdziła to, co zadźwięczało mi w głowie już w gabinecie terapeutki – to nie jest tylko moje odosobnione doświadczenie, ale głębszy temat dotykający większość społeczeństwa.
Marshall Rosenberg już wiele lat temu zwracał uwagę na problem dychotomii w zachodniej cywilizacji. Kultura oparta na dominacji już od małego uczy człowieka, że istnieją tylko dwa skrajne rozwiązania, a między nimi zieje przepaść. Według jej prawideł możemy być dobrzy albo źli, hojni albo skąpi, mili albo wredni. Można mieć rację albo być w błędzie i nie ma tu miejsca na perspektywę win-win.
Uwaga, ten fragment pisze moja złość
Oddaję jej klawiaturę i jeśli napisze coś nieprzyjemnego, to wybaczcie. Ona dopiero uczy się życia w społeczeństwie i tego, że zabranie przez nią głosu nie musi oznaczać zrównania wszystkiego z ziemią na przestrzeni kilku kilometrów.
Już? Mogę? No dobra. Wkurwiłam się strasznie, bo cały czas widzę postawę albo-albo. Jesteś zacofanym antyszczepionkowcem albo bezmózgim proszczepem. Robisz karierę kosztem dzieci albo siedzisz w domu i jesteś społecznym pasożytem. Twój dom lśni czystością, bo jesteś pedantką albo masz syf, bo jesteś fleją. Gotujesz codziennie ekologiczną komosę ryżową posypaną nasionkami chia albo dajesz pięciomiesięcznemu dziecku parówki na przemian z danonkiem.
Protestujesz w sprawie Alfiego zamiast pomagać polskim dzieciom albo masz w dupie Alfiego i wpłacasz na Jasia i Marysię.
W każdym razie nieważne, po której stronie jesteś. Negatywne zniekształcenie poznawcze i tak sprawia, że wszystko, co robisz jest nie tak.
Halo! Życie tak nie wygląda! Naprawdę istnieje sposób, żeby ludzie się dogadywali, żeby każdy mógł zostać wysłuchany i wzięty pod uwagę. Powtarzacie tym wszystkim Wojtkom i Kasiom w piaskownicy, że trzeba się dzielić i oni, bardzo posłusznie, dzielą się już od najmłodszych lat. Ciekawa dwuznaczność naszego języka, którą dopiero odkryłam – dychotomia kryje się nawet w jednym prostym słowie. Podzielić się, czyli dać coś od siebie, czy stanąć po przeciwnej stronie barykady? Naprawdę niczego się nie nauczyliście na naszej historii opartej na skrajnościach?
Jedni byli dobrzy, a drudzy źli, jedni czyści, drudzy brudni i ci dobrzy i czyści „musieli” pozbyć się tych złych i brudnych. Chcecie to przerabiać jeszcze raz? Ja mówię: STOP.!
A teraz kilka słów ode mnie
Przekazałam pałeczkę złości i ze zdziwieniem zobaczyłam, że to jest mądra babka, pod warunkiem, że nie trzyma się jej w klatce. Ona chroni bardzo ważne wartości i dba o kluczowe kwestie. Na wolności jest uczuciem, które przypływa, przynosi jakąś informację i odpływa. Jeśli zaś wciśniemy ją do przyciasnej klatki, to zacznie tam gnić i jej opary będą unosić się w pomieszczeniu cały czas. Wtedy zamiast być uczuciem staje się postawą. Jestem przekonana, że to nie uczucie złości wywołuje wojny i dzieli ludzi na skrajne frakcje, tylko właśnie postawa.
Dlatego kiedy przeczytałam tekst Matki, to się wkurzyłam. Lubię kobitę i o ile rozumiem wściekłość na rząd, że tyle obiecuje, a jak przychodzi konkret i trzeba spełnić obietnice, to następuje odwracanie kota ogonem, o tyle nie kumam mieszania w te wojenki zwykłych ludzi. Nie identyfikuję się z żadną wymienioną przez nią grupę, bo oburza mnie postawa sądu i szpitala i nie zgadzam się na tak wyraźne wchodzenie w kompetencje rodziców, a jednocześnie pomagam polskim potrzebującym i mam adoptowaną córkę z Afryki, o której nie mówiono w polskich mediach. I tak jest zazwyczaj – ludzie są zbyt kolorowi, a kontekst sytuacji zwykle jest zbyt szeroki i nie mieści się w wąskiej szufladce.
Na prawo most, na lewo most, a w dole zieje przepaść
Rozumiem ten punkt widzenia, że protestujący też nie wzięli pod uwagę wszystkich zmiennych, którymi kierowali się sędziowie i lekarze, ale jak długo można ciągnąć ten łańcuch, który dzieli zamiast łączyć? Ludzie protestowali, nie rozumiejąc decyzji dotyczących życia i śmierci dziecka. Matka się wkurzyła i napisała, co o tym myśli, nie rozumiejąc ich perspektywy. Wielu fanów Matki się obraziło, odlubiło profil i napisało, że przestaje czytać blog, nie rozumiejąc, dlaczego taka fajna była, a teraz takie rzeczy pisze.
I tak się huśta to nasze spoełeczeństwo: praaawooo – leeewooo, a na to, co pośrodku konsekwentnie zamyka oczy, chociaż wydaje mi się, że tam właśnie leży prawda. Cicha, spokojna i pewna swojej wartości. Łatwo ostatnio mylona z racją – głośną, krzykliwą i przekonaną, że tylko ona się liczy.
A potem mamy piękne małżeństwo zakończone hucznym rozwodem. Wspaniałą, dochodową spółkę zamkniętą w oparach procesu sądowego i wzajemnej nienawiści dawnych wspólników. Świetnego, sumiennego ucznia, który z dnia na dzień zaczyna olewać szkołę i przynosić pały ze sprawdzianów. Wiem, że mocno uogólniam, ale nie widzicie takiej tendencji?
Racja czy relacja
Ja też czasem jestem tak mocno osadzona w świecie racji i rozstrzygania, kto jest w porządku, a kto popełnia błąd, że nie potrafię zobaczyć tego, co najważniejsze. A najważniejsze dla mnie jest widzenie i słyszenie siebie i drugiego człowieka oraz uznanie tego, że chociaż tak bardzo się różnimy, to oboje jesteśmy w porządku.
Tam, gdzie co najmniej dwoje ludzi żyje blisko siebie, w miarę upływu czasu konflikt jest nieunikniony. Mamy różne doświadczenia, działamy według zupełnie innych schematów. I ten konflikt naprawdę może wzbogacać i pogłębiać relację, pod warunkiem, że nie potraktujemy go jako muru, który nas od siebie oddziela, tylko staniemy obok siebie i popatrzymy na niego jak na wyzwanie, z którego oboje możemy się w tej sytuacji wiele nauczyć (Marta, dziękuję Ci za tę metaforę z ostatniego warsztatu).
Matko, zapraszam Cię do rozmowy, bo ja Cię dalej lubię. Wkurzył mnie Twój tekst, tu się różnimy, co nie zmienia faktu, że widzę ogrom dobra, które wnosisz do świata.
Strasznie mi przykro z powodu śmierci Alfiego. Wysyłam tonę ciepłych myśli Jego bliskim. A Was proszę o to, żebyśmy wyciągnęli z tej lekcji jakieś wnioski i choć spróbowali się zobaczyć i usłyszeć, zamiast dołączać do jednej albo drugiej frakcji.