1. Na obstrukcję albo zatwardzenie

Ten sposób polecam, kiedy oboje jesteście już po pracy, a jednocześnie żadne z Was nie chce zostać samo z dwójką (nomen omen), twierdząc, że jego system nerwowy tego nie wytrzyma. No cóż, jak wiadomo, fizjologia rzecz święta, zatem wkładasz do kieszeni telefon (no chyba, że masz przy sedesie półeczkę z ulubioną literaturą) i z gorączką w oczach oznajmiasz, że musisz biec do toalety. Potem wystarczy od czasu do czasu umiejętnie stęknąć i pięć minut dla siebie masz jak w banku.

2. Na kukułcze jajo

Metoda najbardziej oczywista – podrzucacie młode babciom i dziadkom, a sami cieszycie się kilkoma godzinami błogiej ciszy i spokoju. Sposób idealny i jakże prosty w wykonaniu. Wystarczy zaproponować mężowi randkę, usłyszeć: no tak, ja bym z ogromną chęcią poszedł, ale jak? Znaleźć dzień i godzinę, kiedy obojgu Wam pasuje takie wyjście, zadzwonić do Dziadków i zapytać, czy zaopiekują się starszym dziecięciem, następnie zadzwonić do drugich Dziadków i zapytać, czy zaopiekują się młodszym dziecięciem. Podobny cykl wykonać następnie od trzech do pięciu razy, bo dziadkom i mężowi przypomina się w międzyczasie, że w tym terminie, to jednak mają dentystę/imieniny koleżanki/kowala (swego losu oczywiście). Kiedy wszystko jest już dograne i nadchodzi TEN DZIEŃ wystarczy tylko odpowiednio wcześnie wstać, żeby młodsze dziecko zdążyło potem odbyć solidną drzemkę, żeby Dziadkowie nie zwariowali. Po drzemce – krótszej o połowę niż tego chciałaś, bo podekscytowany spodziewaną wizytą u dziadków starszak urządza koncert na kaloryfer i młotek (młotek? Dlaczego czterolatek ma dostęp do młotka?!) warto dać dzieciom przekąskę, żeby w miarę bezboleśnie dojechać tam, gdzie trzeba, w międzyczasie ubierając się, malując oko, wypuszczając psa do ogrodu. Kiedy wszystko jest dopięte prawie na ostatni guzik dobrze jest wysłuchać męża, który właśnie wrócił z pracy i dziwi się, że dzieci jeszcze nie ubrane, a już tak późno. Następnie wystarczy tylko przekonać rozemocjonowaną czteroletnią istotę, która calutki dzień pytała, kiedy pojedziemy, żeby ubrała się do wyjścia, w trakcie pertraktacji ubrać młodsze, dziękując mu, że nie stawia czynnego oporu, podnosząc je w celu włożenia do fotelika zobaczyć jego czerwone oczy, błędny wzrok i usłyszeć stękanie, rozebrać młodsze, przewinąć je, ubrać ponownie, ubrać starsze nie przebierając w środkach, w końcu wyjść, zawieźć starsze dziecko do jednych dziadków, młodsze do drugich, a potem już tylko jechać i delektować się czasem sam na sam z mężem. W połowie pierwszej herbatki odebrać telefon i usłyszeć, że Dziadkowie robią, co mogą, ale młodsze płacze od dziesięciu minut i nie chce się uspokoić, zatem nie dopijając naparu pojechać z rozwianym włosem po młodsze, wrócić z nim do kawiarni, napotykając przy wejściu co najmniej kilka spojrzeń pt.: nie mam ochoty słuchać płaczu jakiegoś bachora! Spędzić ostatnią godzinę laby nosząc młodsze na zmianę z mężem albo bezmyślnie scrollując fejsa, kiedy to męża kolej. Po takim odpoczynkowym wieczorze należy wrócić do domu i paść jak długa podczas usypiania dzieci.
Czy to nie kusząca wizja?

3. Na biesiadę

Z głodnym dzieckiem nie pogadasz, wiadomo, dlatego warto nie dopuścić do tego, żeby dziecko zgłodniało zanadto. Kiedy młodsze po śniadaniu raczkuje jeszcze w kuchni (uwaga! Masz jakieś dwie do trzech minut, bo po tym czasie dziecię zwykle zaczyna wspinaczkę po schodach. Bramki będą, bo jak mąż obiecał, że coś zrobi, to zrobi i nie trzeba mu o tym co pół roku przypominać), przygotowujesz starter dla obu pociech i kiedy po godzinie bycia wróżką masz ochotę zaczarować wszystkich dookoła w żaby, rzucasz lekko: a może byśmy coś przekąsili?
Zazwyczaj pytanie spotyka się z aprobatą, więc idziecie do kuchni, podajesz dzieciom starter, a sama dorabiasz błyskawiczne i niebrudzące przekąski. Potem tylko siedzisz wygodnie przy stole, prowadząc filozoficzne dysputy ze starszym, uśmiechając się do rozanielonego młodszego, widząc znudzenie w oczach podsuwasz kolejny kąsek (pamiętaj, żeby te najlepsze zostawić na koniec – to może znacznie wydłużyć czas odpoczynku), Przy dobrych wiatrach uczta może trwać nawet godzinę. Godzinę, podczas której siedzisz, możesz być sobą zamiast Smerfetką i nie musisz rozdzielać dwóch żywiołów. Piękno tkwi w prostocie.

4. Na kozę, czyli na grypę.

Znacie zapewne stary żydowski kawał o kozie. W tym przypadku w rolę kozy wciela się grypa. Jeśli uważasz, że jesteś zmęczony, a odpoczynek przy dwójce małych dzieci jest jak Yeti – podobno istnieje, to koniecznie zastosuj tę metodę. Idź do apteki albo przychodni w godzinach największego zagęszczenia pacjentów, stań za panią, która prycha, kicha i kaszle i inhaluj się ile wlezie (albo po prostu wyślij dziecko do przedszkola). Po dwóch-trzech dniach dostaniesz rozkosznych dreszczy, rozboli Cię skóra na całym ciele i będzie Ci na przemian zimno i gorąco. W fazę tę wejdziecie prawdopodobnie razem z mężem/żoną, podczas gdy Wasze dzieci będą jeszcze pełne życiowej energii. Kiedy wieczorem dopadnie Cię maligna, zobaczysz trzy świnki i innych bohaterów bajeczek na dobranoc, dzieci w końcu padną, a Ty jako najszczęśliwszy człowiek świata wylądujesz wreszcie w łóżku okaże się, że telepie Cię zbyt mocno, żebyś mogła/mógł zasnąć. W takim stanie między jawą a snem przeżyjesz mniej więcej dwie doby. Po tym czasie dreszcze zaczną odpuszczać, za to pojawi się wodnisty katar, który uniemożliwi nocny sen jeszcze skuteczniej. Mniej więcej w tym czasie także Twoje dzieci zaczną mieć szkliste oczy, pociągać nosem i kaszleć, co wiąże się z tysiącem pobudek na picie, robienie siku i wydmuchiwanie nosa. Kiedy po pięciu dniach pomyślisz trochę desperacko, a trochę optymistycznie, że dzisiaj w nocy musi już być lepiej, to wiedz, że ta noc będzie Twoim najgorszym koszmarem. Młodsze dziecko, które poprzedniego dnia wyglądało już na zupełnie zdrowe zaczyna znowu wściekle kaszleć i smarkać jak opętane. Co to dla Ciebie oznacza? A to, że dowiesz się, iż jesteś dużo bardziej wytrzymała/wytrzymały niż sądziłaś/sądziłeś i dasz radę w tym stanie przestać pół nocy, bujając na rękach chore i jęczące dziecko. Chyba że wolisz co pięć minut być budzona/budzony z krótkiej drzemki dzikim wrzaskiem prosto do ucha.
Mniej więcej po siedmiu nocach, kiedy wszyscy odzyskają względne zdrowie i prześpicie noc (nie liczę, rzecz jasna, pięciu pobudek na cycusia i dwóch na podanie wody starszakowi) poczujesz się jak nastolatek. Dzienne zabawy zaś zaczną Ci się jawić jako fraszka, igraszka, zabawka blaszana. To co? Chcesz spróbować?

5. Na matkę karmicielkę

Jest taki moment, kiedy w pieluszce młodszego nic nie ma, cycuś na siedząco jest wypluwany, wszystkie zabawki są nonszalancko wyrzucane, dziecko jest po jedzeniu, a mimo wszystko z jego ust wypływa jeden przeciągły jęk. Nie działa nawet ulubiona piosenka śpiewana przez Ciebie na głowie i wyklaskiwana uszami.
To znaczy, że przyszła pora na drzemkę. Mamy jednego dziecka zwykle oddychają wtedy z ulgą, mamy dwojga i więcej wiedzą, że oto nadeszła codzienna chwila prawdy, ale również szansa na mały relaksik. Bierzesz na ręce młodsze, które nie posiedzi samo ani sekundy dłużej, włączasz starszemu bajkę na laptopie, powtarzasz kilka razy, że gdyby coś się zacięło, to ma przyjść do sypialni i cicho Ci to powiedzieć. Upewniasz się, czy starszak usłyszał i zrozumiał, a kiedy dostajesz potwierdzenie oddalasz się z ulgą i jęczącym młodszakiem na rękach do sypialni. Zanim zdążysz położyć się obok potrzebującego szkraba słyszysz przeciągły jęk z pokoju obok: „zaaacięęęłooo sięęęę!!!”. Podnosisz zatem młodsze, które już leży i z napięciem wpatruje się w Twój biust i idziecie rozwiązać problem. Młodsze, zmęczone oraz rozwścieczone brakiem dostępu do bufetu daje Ci znać, że lepiej, żebyś załatwiła to naprawdę sprawnie. Niczym złota rączka naprawiasz wszelkie usterki, prosząc ponownie o dyskretniejszą informację o nich i kolejny raz udajesz się w stronę sypialni. Kładziecie się obok siebie, młodsze, wyczerpane, rzuca się na pierś i od razu zasypia, a Ty właśnie masz jakieś dwadzieścia minut, żeby odpocząć. Po pięciu czujesz się jak Królowa Życia. Po dziesięciu Twój oddech staje się powolny i głęboki. Po piętnastu zaczynasz odczuwać lekki stresik, wszak wielkimi krokami zbliżasz się do miana najbardziej wyrodnej matki świata, która przymyka oko (i to dosłownie!) na drugą bajkę. Po osiemnastu minutach podejmujesz próbę, wyszarpując pierś swą z małej paszczy, potem powoli, taktycznie zdejmujesz z siebie małe rączki i nóżki, wysuwasz się spod kołdry, wstajesz i kiedy zadowolona wycofujesz się, żeby opuścić pokój z perspektywą kilkudziesięciu minut tylko dla starszaka nadeptujesz na tę przeklętą książeczkę dla maluchów z trąbką do naciskania. Pobudka, wstać! Matce koncert dać! Dobrze, że przed chwilą trochę odpoczęłaś, bo właśnie roztacza się przed Tobą wspaniała perspektywa bycia kaowcem dla jednego przedwcześnie wybudzonego i drugiego oglądaniem pobudzonego dziecięcia przez najbliższe trzy godziny. Życzymy udanej zabawy!

6. Na szczerość

Tak naprawdę, kto mnie zna, ten wie, że kłamstwem i ściemą się brzydzę, a wszystko da się załatwić wprost i bez owijania w bawełnę. Dlatego szczególnie polecam ostatni punkt. Kiedy Twoje zmęczenie osiąga stan krytyczny, stajesz przed swoimi dziećmi i mówisz im: „nie dam rady dłużej się z Wami bawić. Potrzebuję odpocząć” . I to działa. Naprawdę, masz całe dwie minuty, żeby poleżeć. Za krótko?! No, moja droga, a Ty myślałaś, że życie z dziećmi zwykle jest proste łatwe i przyjemne??? Ja też tak myślałam. Teraz nie myślę już nic, bo po tygodniu chorowania całej naszej rodziny i siedmiu nocach, o których pisałam w punkcie czwartym nie mam siły, żeby myśleć.
I wiesz, co? Tak jest na razie najlepiej.