Dzień jak co dzień. Ja i dwie dziewczyny, z których jedna jest na świecie od miesiąca i cechuje ją totalne uwielbienie dla moich piersi, druga zaś ma prawie trzy i pół roku i cechuje ją totalne uwielbienie dla tu i teraz. Uwielbienie starszej przejawia się radosnym wymyślaniem co chwila nowych dóbr materialnych i pytaniami, czy kupię jej parasolkę/samolot/samochód/golarkę (bo zauważyła na stopie kilka włosów, które jej przeszkadzają). Po udzieleniu empatii, że widzę jak bardzo jej zależy/odpowiedzi, że pomyślę/jak będę w sklepie to kupię/cokolwiek innego, bo i tak nie ma większego znaczenia, co powiem, następuje jękoryk: JAAA CHCĘĘĘ JUUUŻ TEEERAAAAAAZ!!! Na to po całych trzech minutach drzemki budzi się młodsza, odłożona cudem po godzinnej sesji przy cycu. Jak się budzi, to uwielbia cycusia jeszcze bardziej. A uwielbia go głośno.
Takie duże, takie małe
Obiecywałam sobie, rzecz jasna, że nie wpadnę w pułapkę takiego dużego starszego dziecka przy tej małej, płaczącej kulce. Zresztą ja, świadoma, empatia level master, gdzież by mi tam wikłać się w takie plebejskie kłopociki?
Zanim się obejrzałam, siedziałam w tym dole po same uszy i ciągnęłam za sobą tę moją dużą, małą córkę.
Raz na wozie, raz pod wozem
I tak nam mijał ten dzień – na sielskich momentach przytulania się i wspólnego czytania książek połączonego z karmieniem młodego ssaka, na przemian z dramatycznymi jękorykami starszej córki, po których następowały moje trujące: „Czy ty naprawdę nie rozumiesz…/czy ty musisz za każdym razem…”, a potem nieznośne fale poczucia winy przeszywające moje trzewia. (tak, wiem, że poczucie winy, to podobno konstrukt myślowy, ale mój brzuch jakoś o tym zapomina)
SPA
Mąż po pracy przejął Hannę, z którą wyskoczył do ogrodu, a ja zostawszy sama z Nastką poczułam się jak w ekskluzywnym SPA. Karmiłam sobie spokojnie na kanapie, obok mnie laptopik, herbatka, nikt nie jęczy nad głową, nikomu nie trzeba podcierać tyłka, trzymając jednocześnie kogoś innego. Jednym słowem luksusy, panie. I pławiąc się w tych luksusach słyszę nagle zbliżające się kroki.
– Mamo! Mamo!!! MAMO!!!
Wdech i wydech.
Wdech i wydech.
Wszystkie bukiety
Hanka drepcze w moim kierunku, uśmiechnięta od ucha do ucha, a w ręce ściska jakieś zielsko. Siłą woli powstrzymuję się od mędzenia, że znowu śmieci w domu, a w ogóle to ciszej, bo siostra właśnie zasnęła, a ja chcę wreszcie popracować w spokoju. Całe szczęście, że tego nie powiedziałam, bo dziecię z zachwytem i uwielbieniem w oczach mówi: – Mamo, zrobiłam ci bukiet! – i się rozpływam. Ten dzień naprawdę nie należał do najłatwiejszych. Nadszarpnął, i tak już wystawioną na próbę z racji wieku córki, naszą relację.
A ona wychodzi z tym świeżym, nieskażonym tatą do ogrodu i zrywa DLA MNIE kwiaty.
Sasanki i jaskry. Przytulam ją mocno nad rogalem do karmienia i siostrą, a oczy mam już mokre.
– Mamo, dostaniesz ode mnie wszystkie bukiety, które chciałaś. – mówi moje dziecko, rozwalając mnie tym samym na łopatki.
Bukiet ze skuteczności
O żesz! Czyli, że ten staranny i dopracowany do najmniejszego szczegółu bukiet natychmiastowej efektywności i sprawstwa, kiedy chcę, żebyśmy wyszły do sklepu po ziemniaki na obiad właśnie TERAZ, bo Nastka akurat zasnęła, to też? Wszystko bym oddała, żeby go dostać wtedy, kiedy dawałaś mi przekolorowy, fikuśny i krzywy bukiecik z kreatywności, spontaniczności i ekspresji. Tylko że teraz, kiedy mózg i ciało mam spokojne, to w wazoniku wolałabym chyba postawić ten drugi.
Bukiet współpracy
I wyważony w kolorze i formie bukiet ze współpracy i wzajemności też dostanę? Ten, o którym marzyłam wtedy, kiedy podczas wspólnego robienia naleśników składałaś dla mnie wiązankę z niezależności i autonomii. Tylko wiesz, córeczko, tak na życie to ten drugi też jest bardzo ważny, o ile nie ważniejszy…
Wezmę wszystkie
Przyjmę od ciebie, córeczko, wszystkie bukiety, które mi dasz. W końcu sama wrzucam tyle nasion do tego ogródka. Tak bardzo chciałabym nie rozsiewać w nim chwastów, tylko piękną, barwną roślinność, żeby taką właśnie móc później cieszyć się razem z Tobą. A jednocześnie zdaję sobie sprawę, że niejedną pokrzywę już zasiałam, trochę ostów, ostatnio nawet jakiś parzący barszcz się zdarzył.
I kiedy poczucie winy zaczyna znowu nieprzyjemnie wibrować w gardle i przygniatać wnętrzności, podejmuję decyzję – zanurzanie się w nim teraz nie wniesie wiele dobrego do naszej relacji. Dziękuję mu za informację o potrzebach, które nie są zaspokojone, a potem pozwalam przepłynąć przeze mnie i otwieram się na wymianę, która dzieje się między słowami.
Gdybym chciała ją zapisać, wyglądałaby mniej więcej tak:
– Mamo, bardzo bym chciała umieć spełnić wszystkie twoje prośby, ale chyba jestem za mała, żeby móc to zrobić. Mam w sobie tyle uczuć, które czasem przejmują nade mną kontrolę…
– Wiem kochanie. Bardzo chcę mieć nieskończoną cierpliwość, a jednocześnie czasem po prostu brak mi sił. Postaram się towarzyszyć ci w tych trudnych dla ciebie uczuciach. Kocham cię taką, jaka jesteś.
– Ja też cię kocham.
I właśnie tego chcę się trzymać w tych najtrudniejszych chwilach.