Prośba, to początek otrzymywania. Uważaj, żeby nie iść nad ocean z łyżeczką od herbaty. Weź ze sobą przynajmniej wiaderko, żeby dzieciaki się z ciebie nie śmiały.
Jim Rohn
Ostatnim etapem w procesie czterech kroków jest prośba. Czyli tym, co tyle osób próbuje robić na początku, Rosenberg polecał zakończyć ten dialog ze sobą albo drugim człowiekiem. Prośby mają, tak jak wszystkie narzędzia NVC, określone cechy.
Język pozytywnego działania
Co to oznacza w praktyce? Że mówię o tym, czego chcę, a nie czego nie chcę. I nie chodzi tu o obaloną już tezę jakoby mózg nie rejestrował słowa nie (więcej na ten temat przeczytasz np. na blogu Jarka Żylińskiego). Po prostu zaniechanie robienia danej czynności nie jest zwykle żadnym rozwiązaniem. Kiedy proszę Hanię, żeby nie klepała Nastki po głowie, to ona słyszy, że to, co robi nie jest dla mnie ok. Niestety nie zawsze jest wtedy w stanie podołać wyzwaniu, do którego zaprasza taki komunikat – samodzielnemu znalezieniu innego sposobu wyrażenia emocji, które w niej są. Jeśli zaś poproszę ją, żeby zamiast klepać Nastkę po głowie powiedziała mi: mamo, weź Nastkę, wtedy jej mózg, który i tak znajduje się w stanie większego emocjonalnego pobudzenia nie jest przeładowany nadmiarem informacji. Tym samym zwiększa się szansa na to, że moja prośba zostanie zrozumiana, a potem spełniona.
Czym się różni prośba od żądania
No jak to: czym? Przecież to logiczne – na końcu prośby musi stać: proszę. Żądanie z kolei jest zwykle okraszone wykrzyknikiem i jakimś mocnym: natychmiast albo bez gadania!
Zastanów się w takim razie, ile razy słyszałaś żądanie ukryte pod nieskazitelnym w formie komunikatem. Kiedy szef z uśmiechem na ustach „prosił” Cię, żebyś została dziś dłużej w pracy, tak jak wszyscy, a jeśli odważyłaś się odmówić, stwierdzał, że właściwie nie musisz tu pracować. Ile razy cedziłaś przez zęby: bardzo cię proszę, żebyś posprzątał swój pokój, a po odmowie zaczynałaś kazanie pełne porównań do porządnej kuzynki? W takim razie to nie były prośby?
Marshall Rosenberg twierdził, że nie proszę czyni prośbę, tylko reakcja na odmowę. Jeżeli proszący z otwartością przyjmuje NIE rozmówcy, to znaczy, że faktycznie mamy do czynienia z prośbą. Nie chodzi tu jednak o odpuszczenie i radosne stwierdzenie, że właściwie, to faktycznie nikt nie musi spełniać moich próśb, ale raczej o ciekawość i uważność na to, co nie pozwala drugiej osobie wzbogacić mojego życia przez spełnienie mojej prośby.
Każde NIE to jednocześnie TAK
Kiedy prosimy z otwartym sercem i zdajemy sobie sprawę, że prośba nie jest tak ważna, jak potrzeby, wtedy za każdym NIE jesteśmy w stanie usłyszeć TAK dla potrzeb naszego rozmówcy.
Poprosiłam ostatnio Mężusia po 18:00, żeby zajął się dziewczynkami przez piętnaście minut, bo chciałam zadzwonić do koleżanki w sprawach zawodowych. Usłyszałam NIE i byłam mu szalenie wdzięczna za to, że zamiast uznać, że to tylko piętnaście minut, że na pewno jakoś da radę, to wsłuchał się w siebie i powiedział, że wolałby rozwiązać to inaczej. Potrzebował wtedy współodpowiedzialności, siły grupowej, zrozumienia. Jestem pewna, że gdyby zgodził się wtedy wbrew sobie, to cena, jaką przyszłoby nam wszystkim za to zapłacić byłaby za wysoka. Jego irytacja, moja irytacja jego irytacją, bo przecież sam się zgodził, nasza wspólna irytacja wobec zmęczonych i poirytowanych dzieci. Dziękuję, postoję.
Zadzwoniłam następnego dnia i do dziś uśmiecham się na myśl o tej odmowie. Nie zawsze, rzecz jasna, jest tak różowo, ale ten przykład dużo wniósł w naszą relację.
Język działania zamiast statycznych określeń ludzi
Załóżmy, że Twój mąż wychowywał się w specyficznym środowisku, gdzie faceci nie płakali i nie cackali się z jakimiś emocjami. Zbierasz tego żniwo każdego dnia i zastanawiasz się, czy ten człowiek ma jakieś emocje, czy połknął je jakiś wielki smok i nigdy już ich nie odda. Ty lubisz się przytulać, dawać mu spontaniczne buziaki, trzymać się za ręce w kinie i restauracji. A jednocześnie ważna jest dla Ciebie wzajemność, dlatego po dziesiątej inicjatywie z Twojej strony i w porywach jednej z jego, postanawiasz, że czas o tym pogadać. Znajdujesz odpowiedni moment, kiedy akurat dwoje dzieci śpi i macie chwilę dla siebie (tylko Ty wiesz, że czekałaś na to od pół roku) i pytasz go najdelikatniej, jak potrafisz, czy mógłby być bardziej czuły. Zabijasz mu tym samym niezłego ćwieka, bo Twój mąż naprawdę stara się jak może okazywać Ci czułość. Po pierwsze dlatego, że bardzo Cię kocha, a po drugie, wie, że to dla Ciebie ważne. Niestety nie ma w głowie wzorców, na których mógłby zbudować obraz faceta jednocześnie męskiego i czułego. Spina go to do tego stopnia, że zamyka się jeszcze bardziej i powoli, dzień po dniu zaczyna narastać między Wami frustracja.
A teraz wyobraź sobie, że zamiast prosić go o bycie bardziej czułym, pytasz, czy mógłby przy każdym pożegnaniu i przywitaniu z Tobą dawać Ci buziaka. Twój mąż słyszy od Ciebie, że lubisz mieć z nim kontakt, nie musi głowić się, co znajduje się pod Twoimi słowami, a Ty krok po kroku możesz pokazywać mu, co jest dla Ciebie ważne w Waszej relacji. Rozumiesz już, co mam na myśli?
Prośba jak najbardziej szczegółowa i konkretna
Wszyscy wychowywaliśmy się w innych domach, mamy inne przyzwyczajenia, różne sposoby na osiągnięcie podobnych celów. Dla mnie ogarnięcie kuchni, to przede wszystkim rozładowanie i załadowanie zmywarki tak, żeby zlew był czysty i pusty. Na koniec jest czas (a bywa też, dość często, że już go nie ma), żeby pozbierać i schować do szafek wszystkie niepotrzebne rzeczy z blatów i stołu, zetrzeć okruszki i poustawiać wszystko w jako takim porządku. Mój mąż zaczyna od drugiej strony – najpierw zbiera kasze, mąkę i inne produkty żywnościowe rozmieszczone w całej kuchni, wyciera blaty i stół, a potem ładuje wszystkie naczynia do zlewu. Na koniec jest czas (a bywa najczęściej, że już go nie ma) na załadowanie wszystkiego do zmywarki. Dlatego, kiedy prosiłam go, żeby ogarnął kuchnię i robił prawie wszystko, to – stojąc w czystej kuchni nad zlewem pełnym góry naczyń – miałam ochotę się rozpłakać i wygarnąć mu, że wszystko jest na mojej głowie. Nauczyłam się, że, jeśli zależy mi właśnie na rozładowaniu i załadowaniu zmywarki, to dokładnie o to go proszę. To po prostu wielokrotnie zwiększa szanse, że będę zadowolona z efektów mojej prośby. Tak samo, prosząc córkę, żeby zrobiła porządek w swoim pokoju, ryzykuję dość mocno, że jej wizja porządku nie do końca będzie taka sama, jak moja. W dodatku może ona planuje zrobić ten porządek, ale… za tydzień. Dlatego dobrze, gdy prośba zawiera:
→ czas
→ dokładny opis czynności, na której wykonaniu Ci zależy
→ wskazanie osoby, która mogłaby tę czynność wykonać
Zamiast rzucać w powietrze: dobrzy by było posprzątać ten bałagan w twoim pokoju, nie sądzisz? spróbuj następnym razem powiedzieć na przykład: czy mógłbyś teraz powrzucać wszystkie ludziki duplo do tego niebieskiego pudełka? To nie jest tak, że tak sformułowana prośba na pewno przyniesie spektakularny efekt, ale na pewno daje większe szanse na jej spełnienie. Jako efekt uboczny może wystąpić poprawa jakości komunikacji między Tobą, a Twoimi bliskimi, a to przecież gra warta świeczki, prawda?
Co z tymi gaciami?!
W trzeciej części zatrzymałam się na potrzebach, które odnalazłam za trudnymi emocjami z drugiej części. I zdecydowałam, że czas zadziałać, bo zostając na trzecim kroku, nie osiągnęłabym żadnego rozwiązania, a przecież o to też mi chodzi. Miałam prośbę do siebie, żeby dokładnie w tym momencie pójść do pokoju i zapytać mężusia, skąd w nim tyle zdziwienia i rozbawienia moimi dziwnymi spodniami. I prośbę do Marka, żeby powiedział mi, co go tak zdziwiło.
Gdy weszłam do pokoju, zobaczyłam biednego, przerażonego męża żony w rozmiarze XS trzymającego ogromne białe majtki w rozmiarze XXL z rozporem w wiadomym miejscu. W dodatku ta żona od ponad minuty przekonywała go coraz bardziej gorliwie, że to są jej galoty. No bo czyje miałyby być? Moje spodnie wisiały sobie spokojnie obok i śmiały mi się prosto w twarz. Ja w tym jednym momencie zrozumiałam wszystko: jego zdziwienie, potem rozbawienie, tę obleśną formę – galoty zamiast spodnie. To po prostu były GALOTY. On niestety jeszcze nie rozumiał. Wyobraź sobie desperację w jego oczach, kiedy zdecydował się na ostatnią próbę, tym razem face to face.
– To są NAPRAWDĘ twoje galoty??? – zapytał, a jego zwoje mózgowe aż parowały od próby zrozumienia, jak udawało mi się nie wypaść z nich podczas ich noszenia i co mogłam upychać w tym niepokojącym rozporku. Na twarzy Marka nie było już ani śladu rozbawienia. To był ten sam kaliber przerażenia i determinacji, jaki mógłby nastąpić po znalezieniu w szafie wspólnej sypialni nagiego faceta.
– Nie! – tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić, zanim padłam na podłogę, wijąc się ze śmiechu. Między jednym a drugim atakiem wesołości zdołałam mu pokazać i wytłumaczyć – głównie jednak na migi – że te wiszące białe spodnie, to są moje galoty. Kiedy mąż zrozumiał kontekst całej sytuacji oboje śmialiśmy się tak, że następnego dnia mieliśmy zakwasy na brzuchach.
Proces czterech kroków, który wtedy poznawałam w praktyce i strasznie mnie kręcił pozwolił mi zachować kontakt ze sobą i nie przeklinać mojego męża zza ściany, za to, co wydawało mi się być jedyną możliwą opcją tej sytuacji. Tymczasem, jak mawia często Aga (a co okazuje się być cytatem z Maeterlincka) nigdy się nie wie dokładnie, co się duszy wydaje, że widzi.
Nawet jeśli dusza zaplącze się w ogromnych białych galotach niewiadomego pochodzenia.