Wyobrażeń na temat mojego macierzyństwa miałam wiele. Przede wszystkim wiedziałam czego nigdy nie będę robić. Tu tkwi pierwsza pułapka matki idealnej, która wie, czego na pewno nie zrobi, ale nie bardzo wie, co może zrobić zamiast tego. A może nawet wie, bo w końcu jako matka idealna ma dokładnie opracowany plan komunikacji ze swoimi dziećmi. Niestety, wszelkie kryminały mówią, że nie istnieje zbrodnia doskonała, bo życie jest zbyt nieprzewidywalne, żeby wziąć pod uwagę wszystkie zmienne.
Matka idealna, pisząc swój wspaniały scenariusz, nie wzięła zatem pod uwagę swoich nieprzepracowanych uczuć, które w konfliktowych sytuacjach wypływają na powierzchnię jak zdechłe ryby i kierują ją w stronę tych emocji i zachowań, których się wyrzekła.
Dlaczego porównuję plan matki idealnej do zbrodni? Bo żeby nie popełnić zbrodni na swoim dziecku każdego dnia popełnia ją na sobie samej. Nie dając sobie przestrzeni na bycie sobą, zażynając się w imię dobra swoich dzieci, a potem biczując, gdy nie zdoła spełnić wszystkich wymagań wobec siebie. Wymagań praktycznie nierealnych do spełnienia w miejscu, w którym się znajduje.
Ta zbroja jest za ciężka
Pancerz, który matka idealna nakłada na siebie w dniu ślubowania, że nigdy, przenigdy w miarę dorastania dziecka zaczyna ciążyć coraz bardziej. A im bardziej ciasny i cięższy ten codzienny gorset, tym bardziej prawda chce się z niego wyzwolić. Prawda jest taka, że żaden człowiek na świecie nie jest tylko ciepły, radosny i łagodny. Wszyscy mamy w sobie złość, która pozwala nam dbać o to, co dla nas ważne i zamienia się we wściekłość, gdy konsekwentnie ignorujemy sygnały z własnego ciała. Matka, która nie akceptuje faktu, że złości się na swoje dzieci nie będzie w stanie zaakceptować tego, że jej dzieci mają prawo do złości. I choćby jej usta spokojnie wypowiadały gładkie: słyszę, że się złościsz, kochanie, czy mogę cię jakoś wesprzeć?, to jej ciało będzie mówić dziecku: jestem teraz jeszcze bardziej przerażona niż ty, błagam cię, przestań krzyczeć i zachowuj się normalnie, choćbyś miał połknąć tę złość!
Gorszy dzień czy przerażająca rzeczywistość
Każda z nas ma czasem gorszy dzień. Każda z nas od czasu do czasu ma ochotę zostawić to całe macierzyństwo w pizdu i wyjechać na egzotyczne wakacje, na których będzie tylko leżeć i pić drinki z palemką. Nie znam nikogo, kto by tak nigdy nie miał.
Jeśli jednak jesteś w takim stanie przez większość czasu, a myśl o kolejnym dniu ze swoją rodziną sprawia, że masz dreszcze, może warto pomyśleć o jakimś wsparciu dla siebie? Może zamiast nakładać na siebie kolejny ciężar w postaci „tyle już książek przeczytałam, tyle warsztatów odbyłam, tyle pieniędzy przeznaczyłam na swój rozwój, a nic z tego nie wynika, nie jestem godna nazywać się matką”, zastanów się, co teraz możesz dla siebie zrobić.
Możliwości
Przede wszystkim uwierz w to, że masz możliwości, a największe ograniczenia tkwią w Twojej głowie. Ja wiem, że może to brzmieć dla Ciebie jak pseudocoachingowy bełkot, ale jeśli męczysz się ze sobą, to może jednak warto spróbować coś zmienić. Napiszę Ci, co zrobiłam dla siebie przez osiem miesięcy, żeby osiągnąć równowagę i spokój. I tak, ja też startowałam z miejsca, że kiedyś na pewno będę mogła, ale teraz niestety to dla mnie nieosiągalne.
→ Terapia – kiedy podjęłam decyzję, że idę na psychoterapię nie miałam odłożonych pieniędzy, nie wiedziałam ani odrobiny wolnego czasu, w którym mogłabym wpisać spotkania z terapeutką. Miałam tylko wspierającego męża i świadomość, że dłużej bez tego nie pociągnę. Po każdym spotkaniu czułam, jak odblokowują się kolejne emocje i rozwiązują mocno zaplątane supły z przeszłości. To poszerzało mi perspektywę, pozwalało znaleźć fundusze na kontynuację terapii i pozwalało dostrzec także inne możliwości wsparcia dla siebie.
→ Spotkania ze wspierającymi kobietami – bardzo potrzebowałam grona empatycznych i świadomych kobiet, które także są matkami. To przyszło do mnie właściwie samo, jak wiele rzeczy, odkąd zaczęłam naprawdę brać pod uwagę swoje potrzeby. Pewnego dnia koleżanka zaproponowała spotkanie przy winie i grze planszowej o radykalnym wybaczaniu. W pierwszej chwili chciałam odruchowo odpowiedzieć, że tak, oczywiście bardzo bym chciała, ale niestety w mojej sytuacji…bla bla bla. Zapytałam dziadków, czy przenocują Hanię, męża, czy zostanie z Nastką i okazało się, że wyjście na cały wieczór przestało być zabawną mrzonką, a stało się rzeczywistością. Takie wyjścia były już trzy i każde ładowało mnie na długo.
→ Kobiece kręgi – od ponad miesiąca w poniedziałkowe wieczory chodzę także na kobiece kręgi organizowane i prowadzone przez terapeutkę. To właśnie na jednym z takich spotkań zobaczyłam siebie jako matkę doskonałą, a swoje prawdziwe życie w ruinie. Wypowiedziałam zasugerowane przez prowadzącą słowa, że akceptuję ten stan i od tego momentu dzieją się prawdziwe czary.
→ Telefoniczne sesje z kursem on-line dotyczącym wstydu – zawsze wiedziałam, że będę chciała przepracować ten temat, bo mocno determinował moje życie i niektóre działania. Kiedy okazało się, że moje dobre koleżanki zrobiły ten kurs nabrałam na niego smaka. Gdy dowiedziałam się, że moja empatyczna partnerka ma ochotę wspólnie przerabiać kolejne lekcje byłam pewna, że to jest właśnie brakujące ogniwo. Fakt, że za niego zapłaciłyśmy mobilizuje nas do pracy, a przemyślana kolejność lekcji sprawia, że kawałek po kawałku, w serdecznym kontakcie i pełnym bezpieczeństwie odkrywamy najtrudniejsze zdarzenia i rozpuszczamy blokady w ciele i głowie.
→ Telefoniczne sesje empatii – odkrywam moc dbania o siebie i wysyłania do świata próśb o wsparcie w trudnych sytuacjach. Mam kilka osób, do których zawsze mogę zadzwonić i nawet jeśli w danej chwili nie mogą obdarzyć mnie empatią, zawsze proponują inny termin, w którym będą mogły mnie wysłuchać. Zwykle jednak dostaję od razu całe morze empatii. Ostatnio koleżanka zaproponowała mi też ćwiczenie dotyczące wdzięczności (robiłyśmy je przez telefon), które pomogło mi zrozumieć moje relacje z mamą i rozpuścić bardzo wiele blokad. Obie nie miałyśmy właściwie czasu na to ćwiczenie i obie wiedziałyśmy, że chcemy je zrobić. Okazało się, że to my zarządzamy własnym czasem i jeśli się czegoś naprawdę chce, to to się po prostu dzieje.
Teraz
Mój proces odkrywania siebie i zrzucania pancerza matki idealnej wcale się jeszcze nie skończył. Myślę, że może trwać nawet do końca mojego życia i – o dziwo – ta myśl wcale mnie nie przeraża. To dla mnie znak, że idę w dobrym kierunku.
Odkąd naprawdę odpuściłam bycie matką idealną pojawiła się we mnie przestrzeń na prawdziwy, głęboki kontakt z moimi dziećmi. Nasza rodzina wraca do równowagi, a my z mężem z powrotem przejmujemy dowodzenie. To jest tak widoczne, że aż namacalne. Skończył się desperacki lęk separacyjny Nastki, Hania zdecydowała, że czas już spać w swoim pokoju.
Zdarzają się nam awarie, jak wszystkim, ale dzięki temu, że nie gramy nie swoich ról szybko je naprawiamy. Taniec żyrafi to wzajemna relacja pełna otwartości i uważności na niuanse.
Wiecie jak lekko było mi rano, kiedy Hania zaczęła rozpaczliwie płakać, że chce wziąć do przedszkola jednoczęściowy strój kąpielowy (był mokry po wczorajszej kąpieli), a ja powiedziałam jej, że nie mam siły słuchać tego płaczu? Dodałam, że może sobie pojęczeć, jak potrzebuje, ale może też pomyśleć, jak rozwiązać tę sytuację. Po chwili przyszła do mnie skupiona i zapytała, czy może wziąć inny jednoczęściowy strój, o którym zapomniałam.
Jeszcze kilka miesięcy temu idealna matka wypowiedziałaby okrągłe: „kochanie, widzę, jak bardzo ci smutno, jestem tutaj, możesz się do mnie przytulić”, niezależnie od tego, czy miałaby przestrzeń na to przytulenie, czy nie. Potem zanurzyłaby się w tym smutku razem z dzieckiem, wyrzucając sobie w myślach, że skoro nie rozwiesiła tego przeklętego kostiumu, to teraz MUSI pozwolić córce wypłakać cały ten żal. Córka płakałby tak długo, że idealna matka straciłaby cierpliwość i nawarczała na nią za chwilę pod byle pretekstem. A kiedy w końcu wyszliby z tatą i siostrą do przedszkola matka idealna uroniłaby kilka łez, przypinając sobie w głowie medal z napisem: NAJGORSZA MATKA ŚWIATA.
Powiem Wam, że dobrze być matką autentyczną. Szanuję swoją macierzyńską drogę i patrzę na nią z ogromnym ciepłem, ale za matkę idealną już podziękuję. Zdecydowanie się wypaliła i zostawiła przestrzeń dla swojej następczyni – pełnej mocy matki autentycznej.