Pamiętasz, jak kiedyś, będąc jeszcze dzieckiem, miałaś rewelacyjny pomysł na jakąś zabawę? Plan był szczegółowo ułożony, a Ty czułaś ekscytację, radość i nadzieję. Tylko kilka minut dzieliło Cię od wykonania tego, co tak bardzo Cię kręciło. I wtedy okazywało się nagle, że nic z tego. Przychodził jakiś dorosły i mówił Ci, że absolutnie nie, a jeśli nawet coś takiego, to na pewno nie teraz. Ten przeklęty dorosły psuł Ci całą radochę.
Pamiętasz ten żal, rozdzierający smutek i bezsilność?
Rozczarowanie
Ja też pamiętam. Dziś znowu czułam się jak mała dziewczynka, która ze wszystkich sił chce w końcu zrealizować swój wymarzony plan.
Jak powietrza potrzebujemy niani, dlatego tydzień temu znowu wrzuciłam ogłoszenie na różne grupy internetowe. Tym razem w wersji minimalistycznej – bez wspominania o szacunku, dialogu, Porozumieniu bez Przemocy, suche fakty.
Zgłosiło się chyba z siedem osób! Po wstępnej selekcji fejsbukowej spotkaliśmy się z czterema z nich i wybraliśmy jedną. Chcieliśmy mieć pewność, że nie zostawi nas, jak ostatnia, po tygodniu, więc zdecydowaliśmy się na panią po 50-tce. Zaproponowaliśmy całkiem niezłą stawkę, na którą pani się zgodziła, zapytaliśmy, czy opieka nad dwiema żywiołowymi dziewczynami nie będzie dla niej za trudna, powiedzieliśmy, że zależy nam na dłuższej współpracy, na co pani bardzo się ucieszyła, dostosowaliśmy plan dnia do jej możliwości. W poniedziałek miał być pierwszy dzień naszego nowego życia z nianią.
Rano dostałam sms, żebyśmy się jej nie spodziewali, bo mama dziecka, którym Pani opiekuje się rano stwierdziła, że ona się swoją nianią dzielić nie będzie i podwoiła jej stawkę. Mama jest doktorem psychologii, żeby było śmieszniej. Opadły mi ręce. W mojej głowie pojawiły się tysiące myśli. Myśli o wypaczonym świecie, jaki ludzie stworzyli sobie do życia. O wynaturzeniu, chciwości, zaborczości. O perspektywie niedostatku i walki o wygraną, chociaż co inteligentniejsze jednostki dawno już doszły do tego, że istnieje system win-win. O odpowiedzialności i jej braku. Kotłowało się we mnie jakieś skrajne rozżalenie, bezsilność, rozpacz i coś jeszcze. Co to jest? Co to, do jasnej cholery, jest?!
Grzeczna dziewczynka
Drodzy Państwo, przedstawiam Wam moją kochaną złość. Wlewana przez lata do blaszanej puszki i wysyłana gdzieś daleko (nerwy do konserwy i na eksport), czasem nie mieściła się już w tym małym pojemniczku i eksplodowała razem z nim. Odłamki potrafiły zranić boleśnie wszystkich, którzy znajdowali się wtedy blisko. Po wybuchu zamieniała się we wstyd i poczucie winy i wierciła mi dziurę w brzuchu. Dlatego kiedy znowu się pojawiała – konkretna, silna i niezależna, to chowałam ją z powrotem do tej puszeczki. I byłam grzeczną, miłą i ugodową dziewczyną/kobietą aż do następnego wybuchu.
Nie chcę ich wystawić
Wczorajsza kropla przelała czarę goryczy z siłą wodospadu. Nie da się wlać litra wody do małego kieliszka. Zanim zrozumiałam, że to, co napędza mnie teraz do działania, to jest moja wspaniała złość, próbowałam coś zrobić. Bo, wiadomo, co ja się będę rozczulać, trzeba działać! Tak, ja też, mimo całej świadomości istnienia NVC, znajomości świetnych narzędzi do kontaktu ze sobą, w dużym kryzysie działam czasem według starych schematów. Odpisałam niedoszłej niani podług wszelkich prawideł NVC, zupełnie nie łapiąc najpierw kontaktu ze sobą, na koniec smsa wciskając tylko małą szpileczkę, a potem zadzwoniłam do osoby, którą braliśmy pod uwagę jako drugą. Usłyszałam, że ona jest już od wczoraj umówiona z inną rodziną i nie chce jej wystawić. Rozłączyłam się i doszła do mnie bolesna konstatacja, że tyle samo razy, ile słyszałam od niań w naszym mieście, że umówiły się z kimś innym i chcą być w porządku, tyle samo razy my zostaliśmy wystawieni do wiatru.
Dlaczego to nie my trafialiśmy na osoby, które tak lojalnie podchodziły do swoich pracodawców? Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny i nawet jeśli teraz nie rozumiem biegu zdarzeń, to one dzieją się dla mnie, a nie mnie. A jednocześnie było mi tak strasznie trudno przyjąć do wiadomości, że kolejny raz zostaliśmy z ręką w nocniku – z ogromem świetnej pracy i brakiem możliwości jej wykonywania.
Ta złość ma moc
Droga niedoszła nianiu! To nie jest dla mnie w porządku, że smsem wysyłasz mi tak ważną informację o swojej decyzji, zrzucając jednocześnie odpowiedzialność za nią na kogoś innego. Twoja decyzja bardzo mocno zachwiała życiem naszej rodziny. Chcę móc ufać ludziom, z którymi się spotykam, a Twoja postawa mi w tym nie pomaga. Jestem wściekła.
Jestem wściekła jak lwica, która broni swoich dzieci. I wiecie co? To jest ok! Taki komunikat pozwala mi w kontakcie ze sobą wyrazić to, co się we mnie kłębi.
Dopóki nie ubliżam osobom, które się do tej wściekłości przyczyniły, dopóki nie nadużywam swojej siły, dopóki biorę za swoją złość odpowiedzialność jest ona dla mnie drogowskazem, który pokazuje mi:
→ gdzie moje komunikaty mogą być bardziej precyzyjne i kto powinien być ich adresatem (nie wyimaginowana pani psycholog, która nie chce się dzielić nianią, bo nie wiem nawet, czy taka postać naprawdę istnieje)
→ jak ważna jest dla mnie w relacjach szczerość, zaufanie i bezpieczeństwo (szczerość może mieć miejsce tylko wtedy, gdy jestem w kontakcie ze wszystkimi swoimi uczuciami, także ze złością)
→ że kiedy zrzekam się złości na rzecz bycia miłą, tracę całą swoją życiową moc i staję się jak kilkuletnia pisanka – piękna na zewnątrz, ale gnijąca od środka.
→ które z moich zadań są dla mnie w tym momencie absolutnym priorytetem (bez znalezienia niani nie będę mogła pracować tyle, ile chcę)
Niedorosły dorosły
Wracając do naszego dorosłego, który wchodzi i zabrania dziecku wykonać wymarzony plan, bo potrzebuje spokoju/ma inne rzeczy do zrobienia/nie ma ochoty, to też jest zupełnie w porządku. Uczy dziecko, że są w życiu sytuacje, kiedy trzeba na coś poczekać albo nawet opłakać to, że coś jest po prostu niemożliwe. Pod warunkiem, że dorosły będzie dorosły i weźmie za tę sytuację odpowiedzialność.
Tyle razy widziałam wokół siebie rozmywanie tej odpowiedzialności wtedy, kiedy ona przynależy do konkretnych osób albo branie jej na siebie za to, co wynika z biegu życia (to już temat na kolejny artykuł)
Przykłady? Proszę bardzo! Plac zabaw jest chyba najbardziej wdzięcznym tematem do wykonania takiej analizy. Jest dwulatek i jest mama. Dwulatek najchętniej spędziłby na tym placu dwanaście godzin z rzędu, mama ma szerszy kontekst. Wie, że nie mają akurat nic do jedzenia, a mija czwarta godzina od śniadania. Że jeśli dziecko nie będzie miało codziennej drzemki, to ich wieczór będzie dramatycznie trudny, a ona nie ma na to siły. Że za pół godziny ma do niej przyjść kurier. Dwulatek, jak to dwulatek, zanurzony całkowicie w tu i teraz, na propozycję powrotu do domu reaguje dzikim wrzaskiem. I w tym momencie mama ma wybór – czy weźmie odpowiedzialność za decyzję o wyjściu z placu zabaw, mówiąc np.: ”Widzę, jak bardzo się złościsz, kiedy decyzuję, że wracamy. Chciałbyś tu zostać dłużej i jeszcze się bawić?”, a potem prowadzić ten dialog dalej w zależności od jego przebiegu. Czasem jest też tak, że mama się zagapi (mama też człowiek, serio! 😉 ) i potem brakuje tego czasu na rozmowę. Mnie też zdarzyło się brać płaczącą i wierzgającą córkę pod pachę i odtransportowywać ją w ten sposób do domu. Nie było to przyjemne dla mnie, ani dla niej, ale zawsze potem pytałam ją o to, co czuła w tej sytuacji i kiedy jej wysłuchałam, tłumaczyłam, dlaczego podjęłam taką decyzję.
Niestety, na placach zabaw najczęściej słyszę:
– Ooojeeej, mama się zagapiła, musimy już wracać!
– Nieee! – no bo kto chciałby rezygnować natychmiast z super zabawy?
– Ale kochanie… Za chwilę… pan zamyka plac zabaw! – tu następuje porozumiewawcze mrugnięcie do innych dorosłych. Mama ma pecha, jeśli akurat trafi na mnie 😀
– Ale Jaaaś zooostaaajeee! – oho, zaraz będzie apogeum…
– Nieee, kochanie, Jaś też zaraz idzie, prawda? – mama spogląda błagalnie na mamę Jasia.
– Taaak, Jasiu, słyszałeś? Zaraz przyjdzie pan i zamknie plac zabaw, a wtedy nie będziemy mogli wyjść aż do wieczora – mama Jasia korzysta z możliwości łatwego wyjścia i do bajeczki dorabia jeszcze strasznego wilka.
No i co w tym złego? Mamy potrzebowały łatwości, a dzieci przecież i tak zaraz zapomną o tych historyjkach. I pewnie zapomną, ale nie o to w tym wszystkim chodzi.
Show must go on
Tworzymy naszym dzieciom jakąś maskaradę, żeby tylko nie skonfrontować się wspólnie z trudnymi emocjami, naszymi i ich, a potem dziwimy się, że szef nie był w stanie powiedzieć nam prosto w oczy o planowanym zwolnieniu. Wymyślamy niestworzone historie, żeby córka, czy syn zgodzili się zrobić to, co chcemy, a potem wkurzamy się, że zamiast powiedzieć nam, że chcą iść na koncert, mistyfikują nocowanie u koleżanki. Narzekamy na tę dzisiejszą młodzież, zupełnie bez świadomości, że oni przez całe lata dostawali dwa niespójne przekazy – werbalny, ten o szlachetności, szczerości i prawości i ten, stanowiący rdzeń w uczeniu się życia – działania rodziców, które wciąż obserwują.
Naprawdę rozumiem nasz historyczny kontekst – wojny, zabory, czas, w którym skuteczność była często najważniejszą potrzebą, bo decydowała o przeżyciu, ale, na litość boską, to już się skończyło! Chociaż branie odpowiedzialności za swoje decyzje i czyny bywa trudniejszą drogą, to warto podjąć ten wysiłek, chociażby po to, żeby poznać swoje dzieci w całym ich pięknie, zamiast robić z nich śliczne i puste w środku wydmuszki.