To był 23 maja dokładnie sześć lat temu. Jadłam pierwsze w tamtym roku truskawki, a świadomość, że pożera je ze mną moje własne dziecko w moim własnym brzuchu niosła za sobą radość, ekscytację i ogromną wdzięczność. Maleństwo miało już 13 tygodni i nie mogliśmy się doczekać pierwszego USG, którego termin wypadał dzień później.
Kilka godzin później zaczęło się plamienie. Pojechaliśmy do lekarza, który z niepewna miną odesłał nas na izbę przyjęć jednego z warszawskich szpitali. Po kilku godzinach oczekiwania przyjął mnie kulturalny pan doktor, który na USG zobaczył moje dziecko. Zobaczył też, że jego serce nie bije, a wielkość płodu odpowiada ósmemu tygodniowi ciąży. Jak przez mgłę usłyszałam, że bardzo mu przykro, że tak się często zdarza, że na pewno szybko zajdę znowu w ciążę i urodzę zdrowe maleństwo. W głowie kłębiły mi się różne myśli, ale najgłośniej brzmiało: „To niemożliwe, przecież wczoraj jadłyśmy razem truskawki!…”.
Nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Męża, który czekał na mnie przed drzwiami gabinetu. Tej ogromnej nadziei w jego oczach, która po krótkiej wymianie spojrzeń zamieniła się w zrozumienie i rozpacz, a po mikrochwili dołączyła do nich bezgraniczna miłość, która objęła mnie swoimi ramionami Dzięki tej miłości mogliśmy przeżyć naszą żałobę tak, jak tego potrzebowaliśmy – blisko siebie, z dala od innych, czasem rozmawiając, czasem płacząc bez słów.
Żałoba
Potem jeszcze długo razem ze łzami wypływały ze mnie te wszystkie bolesne uczucia – rozpacz, wściekłość, żal, ogromne rozczarowanie. Było też coś trudnego do nazwania i umiejscowienia na barometrze tej naszej żałoby. A jednak było we mnie na pewno, objawiając się uczuciem palącej kuli gdzieś w klatce piersiowej i jednocześnie nieprzyjemnym swędzeniem w mojej głowie.
Teraz już wiem, że to był…wstyd. Szakal powiedziałby, że wstyd przecież kompletnie nie pasuje do żałoby, wciągając mnie tym samym w kolejny powód do wstydu: „to wstyd się wstydzić w takiej sytuacji”. Z perspektywy żyrafy on tam po prostu był. Bardzo mocno związany z reakcjami otoczenia na wiadomość o naszej stracie i może jeszcze bardziej z moimi obawami na temat tych reakcji.
Chcąc nie chcąc, znalazłam się w sytuacji, która stanowiła społeczne tabu. O poronieniu nie mówiło się zbyt wiele, no, może poza specjalistycznymi forami dla osób, które przeżyły stratę. Tam można było liczyć na zrozumienie. Tylko że ostatnią rzeczą, jakiej wtedy potrzebowałam było zamknięcie się ze swoim bólem w jakiejś enklawie. Po pierwszych chwilach, kiedy nasz świat się zawalił i potrzebowaliśmy bez nikogo innego oswoić się z ta myślą, chciałam wyjść do ludzi, dzielić się naszymi doświadczeniami, przepracowywać ten trudny temat w rozmowie.
No trudno, będziecie mieć następne
I kiedy w naszej kulturze gloryfikującej kontrolowaną i uprzejmą radość nie znalazłam miejsca na wnoszenie swojego smutku, wstyd zaczynał się rozrastać.
Bo kiedy po zdaniu: „straciliśmy nasze dziecko” słyszałam: „no trudno, będziecie mieć następne”, to nie byłam pewna, czy mój rozmówca na pewno usłyszał, że nie mówiłam o zgubionej skarpetce, tylko człowieku, którego powołaliśmy do życia.
Drugi biegun tej społecznej schizofrenii stanowiły słowa: „biedna, ja bym tego nie przeżyła…” Przeżyłabyś, gdyby ci się przytrafiło. Ja też myślałam, że bym nie przeżyła. Kolejny człon wypowiedzi zawierał zwykle: „dobrze, że u nas było wszystko w porządku”. I zostawałam sama z tą nieuznaną stratą i myślą, że normalnych ludzi nie dotykają takie problemy, a to, co się nam przytrafiło jest dziwne i wstydliwe.
Empatia
Wtedy też przekonałam się – jeszcze bez świadomości dlaczego tak jest – jak bardzo uzdrawiającą moc ma empatia. Jak blisko drugiego człowieka mogę się znaleźć, kiedy ten człowiek potrafi towarzyszyć mi też w trudnych chwilach. Kiedy odkłada na chwilę swoje własne oczekiwania, przeżycia, troski i po prostu jest ze mną, pozwalając mi cierpieć i przeżywać moje emocje we własnym rytmie, bez poganiania i tego odwiecznego „nie płacz już, będzie dobrze”.
Płacz uwalnia. Natura jest mądrzejsza niż wielu z nas się wydaje. Wiecie, że ze łzami wypływa z nas kortyzol? Co się dzieje, kiedy chce nam się płakać, ale robimy wszystko, żeby zatrzymać szloch w sobie, nie będę zatem tłumaczyć.
Taka empatia, najpierw ze strony osób w moim otoczeniu, później ode mnie samej, pozwoliła mi zmierzyć się ze swoim wstydem, przyznać do niego, pozwolić mu przez siebie przepłynąć i rozpuścić się w miłości i łagodności dla siebie.
Wrażliwość
Tak bardzo wiem, co ma na myśli Brene Brown, która mówi, że tylko wrażliwość może nam pomóc żyć autentycznie – cieszyć się całą sobą, kiedy czuję radość i płakać nieskrępowanie w czasie smutku. Ta sama wrażliwość, która sprawia, że jesteśmy wystawieni na doświadczenia, także te bardzo trudne.
Brene, na podstawie wielu badań i wywiadów z ogromną liczbą ludzi, twierdzi, że nałożenie pancerza nie sprawi, że te nieprzyjemne zdarzenia będą nas omijać, nie będzie nam też łatwiej sobie z nimi poradzić. Pancerz może jedynie spowodować, że zamkniemy się na emocje, nie tylko te trudne.
Łopatologicznie – mając na sobie pancerz nie cieszyłabym się tak bardzo z truskawek, które razem jemy, bo wolałabym „nie zapeszać”.
Czy łatwiej byłoby mi wtedy przyjąć smutną wiadomość?
Nie sądzę.
Czy wstyd, który towarzyszył całej sytuacji byłby mniejszy?
Być może.
Czy żałuję tego wspólnego jedzenia truskawek w naszym ostatnim dniu?
Ani trochę. Przeciwnie, jestem sobie wdzięczna za to piękne przeżycie.
Czy wybieram nałożenie pancerza, w którym mogę ukryć prawdziwą siebie i zza którego mogę zerkać na świat bez nadmiernych emocji?
Nie, bo życie jest za krótkie i przede wszystkim za piękne, żeby tylko udawać, że się żyje.
Truskawkowa Córka
Nasza nienarodzona truskawkowa córka (tak, choć nie mam żadnych dowodów, jestem pewna, że była dziewczynką) towarzyszy nam teraz w codziennym życiu – kiedy wśród znajomych mówiłam o tym, że to nasza trzecia, a nie druga ciąża, kiedy nadchodzi 23 maja i rozmawiajmy o Niej jedząc truskawki, kiedy opowiadamy naszym córkom o tym, że w niebie jest ich siostra, kiedy usłyszałam jeden z utworów mojego Męża i bez słów wiedziałam, że jest właśnie o Niej.. A ja czuję się silniejsza nie dlatego, że jakimś cudem przetrwałam, tylko dlatego że z pomocą najbliższych zmierzyłam się z czymś trudnym i delikatnym. Z całą swoją wrażliwością i autentycznością.
Wiem natomiast, że gdyby nie empatia, której zaznałam od niektórych ludzi pewnie wolałabym zakryć najwrażliwsze miejsca, żeby nie sypać soli na otwarte rany.
I dopiero teraz – pisząc ten tekst, uświadomiłam sobie jak ważną rzecz odkryłam. Kiedy usiadłam do pisania, dużo było we mnie jeszcze żalu i smutku związanego z faktem, że od kilku bliskich osób usłyszeliśmy wtedy naprawdę trudne słowa, zaś tej prawdziwej, uzdrawiającej empatii doznaliśmy od ludzi, po których czasem zupełnie się tego nie spodziewaliśmy. Jednak pisanie w jakiś magiczny sposób przeniosło mnie na poziom wdzięczności i miłości, dzięki czemu zobaczyłam w tej sytuacji ogromną wartość i pole wyboru dla każdego człowieka.
Bo jeśli ktoś, kto wielokrotnie decydował się na inną drogę był w stanie w tym momencie sięgnąć po empatię, to znaczy, że może to zrobić także w innych chwilach. To znaczy też, że każdy, kto będzie chciał może wybrać właśnie ten sposób bycia z drugim człowiekiem. Jasne, że obdarzyć empatią możemy tylko wtedy, kiedy sami jesteśmy wystarczająco naładowani i jeśli przez dłuższy czas będziemy zapominać o sobie i swoich potrzebach, to jedyne, na co będziemy gotowi w kontekście empatii, to przyjąć jej całe morze. I właśnie ta świadomość dodaje mi sił i odwagi, żeby już teraz zacząć dbać o siebie i swoje potrzeby, nawet jeśli to oznacza wyjście poza schemat i szukanie niestandardowych rozwiązań.
Pozwól sobie czuć
To takie ważne w każdej sytuacji życiowej, ale w takiej szczególnie. Pozwolić sobie czuć dokładnie to, co się czuje. Wypłakać wszystkie łzy, wykrzyczeć wściekłość, wygadać cały wstyd, bo wtedy te uczucia mijają, a Ty masz kontakt z nimi i ze sobą. Jeśli je stłumisz i tak wrócą do Ciebie ze zdwojoną siłą.
Poczuj to, co się przez Ciebie przetacza, wypowiedz komuś, kto chce Ci towarzyszyć wszystkie trudne myśli, pobądź przy tym tyle, ile potrzebujesz. A potem żyj dalej z tym nowym doświadczeniem.
Zdążyliśmy tylko Cię pokochać
Przyszłaś do nas, Córeczko, na chwilę. Zanim zadomowiłaś się na dobre już odeszłaś. Zdążyliśmy z Tatą tylko pokochać Cię bezgranicznie i zjeść razem truskawki. Nie pamiętam, czy wtedy nie wiedzieliśmy, że możemy Cię pochować, czy nie mieliśmy siły na przeprawę ze szpitalem, bo nikt z personelu nam o tym nie powiedział. Teraz to już nieważne. Dziś w naszym domu pali się dla Ciebie świeczka, a my jesteśmy przy Tobie myślami. Chociaż nie ma Cię z nami fizycznie, to czuję, że jesteś blisko. Zawsze będzie dla Ciebie miejsce w naszej rodzinie.