Stare polskie przysłowie mówi „jak cię widzą, tak cię piszą”.
Zakłada ono, że jest jakiś ogólny wizerunek danego człowieka, który otacza go jak subtelna chmurka albo snuje się za nim jak mroczny cień, w zależności od tego jak cię widzą właśnie.
Bardzo długo wierzyłam w taką wersję świata. Miałam tylko pewien dysonans, kiedy od jednych słyszałam, że jestem śliczna, a od innych, że urodą nie grzeszę. Ale na szczęście mogłam sobie wytłumaczyć, że ci, którzy wyrażali się na temat mojego wyglądu pochlebnie po prostu mnie lubili, zaś ci, którzy mówili coś zgoła odmiennego po prostu mieli rację. Lata całe zajęło mi zaakceptowanie swojego wyglądu, a kolejne polubienie go.

Podczas konfliktów z moim mężem, który jeszcze wtedy nim nie był, a mimo wszystko nim został, starałam się szukać prawdy obiektywnej i rozsądzać kto, do cholery, ma rację. Miałam nawet pomysł, żeby zaprosić do rozmowy jakiegoś obiektywnego znajomego, żeby powiedział temu niekumatemu facetowi, że się myli. Pomysłu w życie nie wprowadziłam. Może dzięki temu mam cudownego męża, którego, jak całym sercem kocham, tak czasem gorąco nie znoszę.

Wiem już, że nie istnieje żadna „obiektywna rzeczywistość” podczas nieporozumień. Oboje staramy się zaspokoić ważne dla nas potrzeby i bywa, że nasze strategie zupełnie się rozmijają. Od kiedy odpuściłam perspektywę bycia bardziej w porządku niż druga strona, jestem w stanie skupić się na kontakcie w trudnej sytuacji. Po odkryciu potrzeb zazwyczaj kompatybilne strategie przychodzą do nas same (więcej o strategiach przeczytasz tu).

Oceny, oceny, oceny

Ocenianie zaczyna się już od najmłodszych lat. Wiem, że nawet w niektórych żłobkach i w większości przedszkoli funkcjonują pieczątki/naklejki dawane w nagrodę i „miejsce do przemyśleń” (jak to się ładnie nazywa, prawda?) dla tych, którzy coś zbroili.

Ba, sama jeszcze kilka lat temu, w poprzednim życiu (czyli przed dziećmi), prowadząc zajęcia teatralne z przedszkolakami szafowałam naklejkami rozdawanymi w nagrodę albo nie rozdawanymi za karę. Coś mi zawsze zgrzytało w środku przy tych naklejeczkach, ale nie znałam wtedy innej drogi na opanowanie grupy dwadzieściorga dzieci w wieku 4-5 lat. Teraz, gdy myślę o tamtej sobie bez żadnego specjalnego warsztatu pedagogicznego, wrzuconej do tak ogromnej grupy tak małych dzieci, to współczuję tej dziewczynie i przeklinam opresyjny system. Przy swojej dwójce czasem nie wiem, gdzie ręce włożyć i który pożar najpierw gasić, a w placówkach opiekunki na co dzień mają do ogarnięcia piętnasto-dwudziestoosobową gromadkę!

Naprawdę ciekawie zaczyna się jednak robić w szkole podstawowej. W bardziej „renomowanych” placówkach klasy liczą nawet trzydzieścioro dzieci. Jestem przekonana, że każdy, kto spędziłby sam choćby tydzień z taką liczbą sześciolatków przekonałby się boleśnie, że to nie ma prawa się udać bez ofiar. W takich warunkach rozdawanie naklejek z uśmiechniętymi albo smutnymi buźkami jest chyba najbardziej humanitarną strategią przetrwania. Strategią, która uczy, że każde nasze działanie pociąga za sobą jakieś konsekwencje. I to jest dla mnie bardzo prawdziwe. Niespójność zaczyna się, gdy przyjrzymy się tym konsekwencjom.

Mam takie przekonanie, że życie samo w sobie jest tak obfite w wydarzenia, że naprawdę nie trzeba wymyślać dodatkowych lekcji, żeby coś komuś pokazać.
Kiedy po ciężkim dniu wracam do domu i krzyczę na męża, bo jego żart przeleje moją czarę goryczy, to lekcja już się odbyła. Jeśli potem usłyszę od niego o smutku i złości, braku jasności i potrzebie szacunku i zaufania, które pojawiły się w nim po moim wybuchu, to wiem już wszystko. Naprawdę nie potrzebuję dodatkowo palucha Opatrzności, który wychyla się z nieba i przykleja mi na swetrze zasmuconą buźkę, żebym się wstydziła.

Gdy jestem akurat na wyprawie szperaczej w second handzie i znajdę sukienkę księżniczki, dokładnie taką, o jakiej marzy moja córka, to wystarczającą nagrodą dla mnie jest błysk zachwytu w jej oczach i jej słowa wypowiedziane z radością: „dziękuję, mamusiu! Właśnie taką chciałam!”. Nikt nie musi mi wtedy dawać orderu najlepszej matki.

Życie w bańce zamiast pełni

Dlaczego, skoro to takie oczywiste, fundujemy naszym dzieciom zupełnie odrealniony świat? Świat, w którym siostra nie bije brata nie dlatego, żeby go nie bolało, tylko dlatego, żeby nie iść do kąta. Świat, w którym mały chłopiec uczy się nie dlatego, że zaspokaja potrzeby: wyzwań, nauki, rozwoju, tylko dlatego, żeby dostać piątkę ze sprawdzianu. Przecież jedynym, czego doskonale uczy taki system jest kombinowanie. Jak mama się odwróci, a brat stanie w odpowiednim miejscu, to będę mogła go bezkarnie pacnąć. Jak zrobię dobrą ściągę, a pani nie pilnuje zanadto, to mogę dostać tę piątkę bez uczenia się.

W podobnych dyskusjach pojawiają się zwykle głosy, że tak właśnie ten nasz świat funkcjonuje i nic z tym nie zrobimy – gdy kradniesz, idziesz do więzienia. Jak zrobisz swoją robotę, to w nagrodę dostajesz wypłatę.
Cóż, więzienie wydaje się być w tym momencie najlepszym z wypracowanych przez ludzi sposobów na zapewnienie bezpieczeństwa społeczeństwu. Jestem przekonana, że nie jest to jedyny sposób i kiedyś będziemy w stanie inaczej to wszystko zorganizować, jednak jeszcze dużo empatii musi upłynąć, żeby to się stało.

Wynagrodzenie pieniężne w pracy, którą wykonuje się bez pasji i zamiłowania jest dla mnie najlepszym przykładem pułapki, w którą można wrzucić dziecko, podążając ślepo za systemem. Konfucjusz mówił:

znajdź pracę, którą kochasz i nie przepracujesz więcej ani jednego dnia w twoim życiu.

Nie wiem, jak u Was, ale w moim życiu najfajniejsze działania, biorąc pod uwagę wkład czasu i energii w stosunku do zarobków, miały miejsce, kiedy się do nich zapalałam i wykonywałam je z przyjemnością. Wtedy miałam wrażenie, że zarobione pieniądze były wisienką na torcie i niejako efektem ubocznym energii radości. Gdy zaś „pracowałam”, czyli z trudem i w pocie czoła robiłam coś, co nie było spójne z moimi wartościami, czy zainteresowaniami, żeby te pieniądze zarobić, to zwykle był z nimi jakiś problem.

Co z tym luzem

Po pewnych warsztatach, które prowadziłam przeglądałam sobie ankiety od uczestników. Były tak skonstruowane, że ostatnie pytanie brzmiało: „czego Ci brakowało podczas warsztatu?”, pierwsze zaś: „co Ci się najbardziej podobało w czasie warsztatu?”. Przeczytałam, że jednemu z uczestników brakowało luzu prowadzącej, czyli mnie. Zimny pot oblał me ciało, ciężar wstydu osiadł na klatce piersiowej, ale nic to, czytałam dalej. Kolejny uczestnik napisał, że najbardziej podobał mu się podczas warsztatów luz prowadzącej. Przypominam, że pytanie nie brzmiało: „czy uważasz, że prowadząca miała w sobie wystarczająco dużo luzu?”.

Taki prztyczek w nos od przewrotnego losu trenerki, która przez kilkanaście/kilkadziesiąt godzin opowiada o wizji świata bez ocen, żeby na koniec przeczytać dwie skrajne oceny swojego zachowania. Bardziej wyraźnie życie nie mogło dać mi do zrozumienia, że wszystkie oceny nie są o mnie, tylko o ich autorach.

Informacja zwrotna

No dobrze, ale co w takim razie zrobić? Przestać oceniać dzieci? Przecież to się skończy jakąś totalną anarchią i PAJDOKRACJĄ (lubię to słowo i oburzenie towarzyszące jego wypowiadaczom, dlatego pozwoliłam sobie je wykrzyknąć)!

W tym momencie jak Piłsudski na swej Kasztance przychodzi nam z odsieczą informacja zwrotna.

Czym różni się ona od oceny? Budująca informacja zwrotna zawiera:

→ Wyraźne i konkretne obserwacje bez ocen i etykiet

Np. W ciągu ostatniego tygodnia codziennie wracałeś z pracy po 19:00.

→ Wyjaśnienie, dlaczego wypowiedzenie jej jest ważne dla mówiącego.
Np. Chcę się z Tobą podzielić tym, jak mi z tym jest.

→ Prośbę do drugiej osoby – wykonalną i konkretną.
Np. Chciałabym, żebyś za każdym razem, kiedy praca ci się przedłuża zadzwonił i mi o tym powiedział.

→ Cel, który jest wspólny dla wyrażającego informację zwrotną oraz dla jej odbiorcy.

Np. Jeśli będę to wiedziała, to będziemy mogli pomyśleć nad zatrudnieniem niani albo poprosić rodziców o pomoc.

→ Pytanie o rekcję
Np. Co Ty na to, co powiedziałam?

→ Gotowość na usłyszenie odmowy
Np. Słyszę, że nie jesteś gotowy na spełnienie mojej prośby. Masz jakiś inny pomysł na rozwiązanie tej sytuacji?

Jeśli chcesz udzielić konstruktywnej informacji zwrotnej, ale masz w sobie oceny i osądy, w stosunku do osób, z którymi chcesz się nią podzielić, możesz wsłuchać się w swoje uczucia (więcej na ich temat przeczytasz tu) i potrzeby (więcej o potrzebach znajdziesz tutaj). Po przekształceniu blokujących Cię myśli w swoje uczucia i potrzeby będziesz gotowy, żeby zacząć.

Pamiętaj, Porozumienie bez Przemocy jest procesem, który potrzebuje czasu. Na początku możesz mieć wrażenie, że coś trwa „za długo”, że zanim faktycznie dojdziecie z drugą osobą do porozumienia, to przebijacie się mozolnie przez jakiś mur, że można to załatwić szybciej.
Tak, można, nie mam zamiaru Cię oszukiwać. Jednak spójność, autentyczność i spokój, które płyną z NVC warte są każdej darowanej mu chwili.