Było leniwe przedpołudnie w środku tygodnia. W jednym z liceów trwała właśnie lekcja Języka Polskiego, którą prowadziła młoda nauczycielka. Pracowała tu od niedawna w zastępstwie innego nauczyciela, który był na urlopie zdrowotnym. Młodzież, jak to młodzież w latach osiemdziesiątych – w szacunku ze strony ciała pedagogicznego raczej się nie pławiła, więc do wszystkich z drugiej strony barykady podchodziła z ironiczną rezerwą. Ale ta nowa była naprawdę w porządku. Widać było w niej pasję do przedmiotu, którego uczyła, a uczniów traktowała jak ludzi. Miła odmiana po poprzednim poloniście, który wymagał sporo, niewiele w zamian dając. Nowa była atrakcyjną babką, więc trudno było narysować jej karykaturę, która uwydatniałaby jakieś oczywiste mankamenty, ale przecież jak się dobrze przyjrzeć, to w każdym da się coś znaleźć.

Karykatura

W końcu któryś z chłopaków palnął, że nowa polonistka wygląda jak lama, bo ma taki wyraz twarzy i długą szyję. Hasło kliknęło, była niezła polewka, a potem kumpel narysował tułów lamy z jej głową. Trzeba było mu przyznać, że rękę miał niezłą i Pani Lama była do siebie całkiem podobna. Jak na karykaturę rzecz jasna.
Tego dnia nauczycielka rozmawiała z uczniami na temat jednej z lektur. Próbowała wciągać ich do dyskusji, prowokować do myślenia, nie mówić, co autor miał na myśli, ale młodzi ludzie – zwykle naprawdę inteligentni – dziś była jacyś trudni w kontakcie. Rozproszeni, rozbawieni, myślami byli zupełnie gdzieś indziej. W pewnej chwili nauczycielka zobaczyła zeszyt, który wędrował z ręki do ręki, wywołując kolejne parsknięcia i stłumiony chichot. Próbowała jeszcze raz wprowadzić uczniów w klimat książki, o której mówili, ale nic z tego – zeszyt i to, co w nim było biło na głowę przygotowany przez nią temat. Przerwała zatem i poprosiła o pokazanie, co tam mają. Uczniowie z przerażeniem w oczach schowali notes i obiecali, że zajmą się już materiałem, ale ona nie odpuściła – z szacunkiem, a jednocześnie stanowczo poprosiła o pokazanie zeszytu. Pokazali. Jeden rzut oka wystarczył, żeby w zwierzęcym tułowiu z długaśną szyją i ludzką głową rozpoznać siebie.

Koszmarny sen na jawie

Nie wiedziała, co powinna w takiej sytuacji zrobić. Uczyli ją metodyki, mówili, co należy robić z młodzieżą, która nie szanuje nikogo i tylko za pomocą strachu można ją czegokolwiek nauczyć, ale ona wcale w to nie wierzyła. Uwielbiała ich zapał, świeżą perspektywę i nieustępliwość. Była pewna, że jeśli potraktuje się tych młodych ludzi poważnie, to oni odwdzięczą się tym samym. Aż do teraz. Zamknęła zeszyt i odłożyła go na najbliższą ławkę. Nie wiedziała, czy trafił do właściciela, czy do kogoś zupełnie innego. Było jej cholernie smutno. Wróciła na swoje miejsce i usiadła przy biurku, a pod powiekami czuła napływające łzy. Wytarła je ręką, myśląc chyba, że jeśli zrobi to wystarczająco szybko, to następne nie napłyną i w ogóle okaże się, że to tylko jakiś koszmarny sen, z którego zaraz się obudzi. Niestety cisza w klasie przedłużała się świdrując w głowie coraz mocniej, a sen był aż nadto rzeczywisty. Nie miała pojęcia, co ma teraz zrobić. Nie chciało jej się na nich patrzeć, ale przecież wiedziała, że musi przeprowadzić tę lekcję do końca. A potem niech się dzieje, co chce. Zwolni się stąd, zmieni zawód, cokolwiek.

Ta cisza jest za głośna

– Pani profesor…my przepraszamy… – dotarł do niej jakiś głos. To autor rysunku nie wytrzymał ciszy, której każda kolejna sekunda ważyła więcej niż człowiek był w stanie unieść.
– Nie chcieliśmy, żeby pani było przykro! – dodał ktoś pewniej i głośniej.
– My tak rysujemy każdego nauczyciela!
– To taka nasza klasowa tradycja! – z każdej strony klasy posypały się słowa, w których usłyszała otuchę, sympatię i zrozumienie. Popatrzyła na nich i zobaczyła autentyczny żal i nadzieję na to, że to zdarzenie nie zerwie ich świeżej relacji. Zrozumiała, że przypisała całej sytuacji zbyt dużą rangę, uśmiechnęła się do nich i spokojnie wróciła do tematu lekcji.

Najważniejsza lekcja

Tego dnia młodzi ludzie dostali jedną z najcenniejszych lekcji, jaką mogli otrzymać podczas swojej edukacji. Lekcję autentyczności i prawdziwej, niezamaskowanej wrażliwości. Oni też się zdziwili, bo byli przyzwyczajeni do nauczycieli-pomników, którzy w podobnej sytuacji udawali, że wszystko spływa po ich pancernych zbrojach, żeby za chwilę złapać tych niewdzięczników na elementarnych brakach w wiedzy i postawić z satysfakcją kilka pał.
Możemy dywagować, czy to profesjonalne zachowanie nauczyciela – rozpłakać się podczas prowadzenia lekcji, czy reakcja była adekwatna do sytuacji, czy kodeks pracy ma receptę na takie przypadki. Wiem jedno – ani te pytania, ani możliwe odpowiedzi na nie nie zmieniają faktu, że już do końca roku współpraca Pani Lamy z tą klasą pełna była wzajemnego szacunku, zaangażowania i szczerości. A kiedy poprzedni nauczyciel wracał z urlopu uczniowie z żalem żegnali to wszystko, co dostawali i dawali w tej relacji.

Mój kamyk

Za każdym razem, kiedy przypomnę sobie słowa męża (bo to on opowiedział mi tę historię), że gdyby Pani Lama nie odeszła, to na pewno nie zniechęciłby się do Polskiego na tyle lat, mam łzy w oczach.
Piszę to, żeby pokazać, że autentyczność obroni się zawsze, nawet w kontakcie z tą straszną młodzieżą. Niech to będzie mój kamyk dołożony do fundamentów nowej szkoły – świadomej, przyjaznej uczniom i nauczycielom, wspierającej współpracę zamiast rywalizacji. Wokół mnie jest tyle Lam i Żyraf, że jestem pewna, że idziemy w tym kierunku.
A Wy, znacie jakieś Panie Lamy?