Uważność ma dla mnie ostatnio ogromną moc. Pozwala mi złapać się w sytuacji, która bywa dynamiczna aż do bólu. Przejawia się to szczególnie w relacjach z najbliższymi.
Beztroski obiad
Siedzimy całą rodziną w kuchni, jemy fasolkę szparagową, jest przyjemnie. Zaczynamy się wygłupiać i mówić wymyślone wyrazy.
– Chcesz jeszcze fasolki?
– Nie, blablolki!
– A może klufolki?
– Nie, tlagolki! Hihihi – Haneczka się zaśmiewała – a ja nie lubię Wojtka!
– Aha… – odparliśmy i miny nam zrzedły, bo przecież fajniej jest, jak się wszyscy lubią, prawda? Zwłaszcza, że tego dnia mieliśmy spotkać się z nim i jego rodzicami. – Masz do tego prawo – powiedziałam jakoś bez przekonania.
– I powiem mu to jak się zobaczymy! – Hania badała tę naszą pozorną akceptację. Rozciągała ją do granic wytrzymałości – Głupi Wojtek! – dodała patrząc nam w oczy.
– Kochanie, to mogłoby być dla niego nieprzyjemne – powiedział mąż.
– Nie! Powiem mu, że go nie lubię i że jest głupi! Hahaha! Głupi Wojtuch!- ciągnęła Hanna, a we mnie rosła złość. Dlaczego ona nie może docenić tego, że jest po prostu fajnie, że staramy się ją zrozumieć i zawsze idzie o krok za daleko?
– Nie zgadzam się, Haniu, żebyś mówiła do kogoś takie słowa. – powiedziałam stanowczo. Możesz kogoś nie lubić, nie musisz się z nim bawić, ale nie zgadzam się na robienie komuś przykrości.
– Dlaczego chcesz zrobić komuś przykrość? Wojtkowi mogłoby się zrobić naprawdę smutno, gdyby usłyszał takie słowa, wiesz kochanie? – poparł mnie mąż. Naprawdę chcemy pokazywać naszej córce autentyczne relacje i tłumaczyć konsekwencje różnych działań.
Czego oczekiwaliśmy? Chyba zrozumienia z jej strony, że może faktycznie nie warto kogoś ranić, złapania z nią kontaktu, może pogadania o tym, jak inaczej można wyrazić swoje uczucia. To, co nastąpiło przerosło nasze oczekiwania.
Nie lubię siebie
– Nie lubię siebie.
– Ojej…Ale masz dziś żarty, Haniu… – powiedział mąż oddychając głęboko.
– A czy to jest żart, Haniu? – zapytałam – bo ja w tym nie słyszałam nic śmiesznego.
– Nie. To nie jest żart – odpowiedziała córka.
– A co to jest? Skąd ci się to wzięło? – dociekałam.
– Nie lubię siebie, bo zrobiłam coś nieprzyjemnego – wyjaśniła Hanna poważnie, a ja poczułam ciężar trudny do udźwignięcia. Najbardziej na świecie pragnę, żeby moje dzieci kochały siebie i wiedziały, że są wartościowe, a co za tym idzie, żeby kochały też innych ludzi i znały ich wartość. Automatycznie wzięłam na siebie odpowiedzialność za to, co właśnie powiedziała, za to, co czuła. W dodatku wszystko zadziało się tak szybko, że nie zdążyłam nawet złapać momentu, w którym jej zabawa przestała być lekką igraszką, a stała się brnięciem w coś, z czego trudno się wycofać.
Uważność
Właśnie tu uważność pomogła mi odnaleźć się w sytuacji na nowo. Dałam sobie przestrzeń na to, żeby odetchnąć, złapać swoje uczucia i potrzeby, oddzielić je od myśli, które nie służyły mnie ani nikomu innemu. Wróciłam do rozmowy po jakimś czasie, kiedy jechałyśmy same do dziadków.
– Haniu, czy jak mówiłaś, że nie lubisz siebie, to znaczyło, że chciałabyś umieć zadbać jednocześnie o siebie i innych, a nie zawsze potrafisz to zrobić? – zapytałam.
– Tak – potwierdziła córka.
– Rozumiem – odpowiedziałam – a wiesz, że ja też kiedyś siebie nie lubiłam?
– Naprawdę? – zapytała zdziwiona Haneczka, dopiero teraz wychodząc z odrętwienia, w które wpadła po powrocie do tematu – a już siebie lubisz?
– Tak – powiedziałam – a wiesz dlaczego?
– Dlaczego? – chciała wiedzieć Hanka.
– Bo ktoś mi powiedział, że jestem ważna i wartościowa. I że nie ma na świecie drugiego takiego człowieka jak ja. I jeszcze że jeśli nie lubię i nie kocham siebie, to nie będę mogła naprawdę lubić i kochać nikogo innego.
– Tak?
– Mhm. A wiesz, że ty też jesteś ważna i wartościowa i nie ma drugiej takiej Hani na całym świecie?
– Nigdzie?
– Nigdzie.
– Patrz, mamo, jaka małpa! To orangutan. On już nie ma ogona, bo jest blisko człowieka, wiesz?
– Już wiem, ale nie pamiętałam o tym, przypomniałaś mi, dziękuję.
– Mamo, ja już lubię siebie.
– Cieszę się, kochanie.
Czy kopanie leżącego na pewno pomoże mu wstać?
Czytałam kiedyś, że kiedy członek jednego z afrykańskich plemion zrobi coś, co jest nieprzyjemne dla innych, wszyscy współplemieńcy otaczają go w kręgu i jeden po drugim przypominają sytuacje, w których ten człowiek w jakiś sposób wzbogacał ich życie. Taki rytuał ma przypomnieć zagubionej osobie, gdzie tkwi pełnia jej człowieczeństwa. Nie wiem, czy tak jest naprawdę, nie wiem, gdzie tak jest, ale pamiętam, że bardzo do mnie przemówiła ta opowieść. Zestawienie takiej strategii na wsparcie z naszą zachodnią sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czego sama potrzebuję, kiedy czasem zabłądzę. Chcę wtedy usłyszeć, jak moje działanie wpłynęło na ludzi wokół mnie, przeżyć żal a tym związany, a jednocześnie tak bardzo potrzebuję być w tym momencie widziana w swojej pełni, a nie tylko w tym trudnym i nieprzyjemnym kawałku. I jestem przekonana, że dzieci też mają świadomość, że zrobiły coś, co mogło kogoś zranić. Mam też wątpliwość, czy powtarzanie im tego do znudzenia w kilku różnych konfiguracjach w celu wyprowadzenia ich z tego stanu nierównowagi jest jedyną słuszną strategią, a nawet czy jest w ogóle działającą strategią. Widzę to trochę tak, jakby temu ptakowi ze zdjęcia przywiązać do nogi ogromny ciężar, tylko po to, żeby pamiętał, że kiedyś zjadł wszystkie dostępne robaki, a reszta ptaków została głodna. Myślicie, że z tym ciężarem będzie w stanie polecieć tak wysoko, jak mógłby wzlecieć bez niego? Myślicie, że będzie mógł nazbierać kolejne robaki, żeby podzielić się nimi z innymi ptakami?
Chcę o tym pamiętać w tym czasie badania granic innych ludzi. Nie zawsze mamy pełen wgląd we wnętrze naszych dzieci i zachowanie, które wydaje nam się być szczytem wredoty i arogancji może być wołaniem o pomoc małego człowieka, który zagubił się we własnych uczuciach. Warto wtedy podać mu rękę i razem przejść przez ten las, który bywa przerażający, żeby dojść do źródła – potrzeb będących są najgłębszym przejawem życia.